Dokładnie rok temu, my nauczyciele, zostaliśmy zgnieceni przez rząd. Bolało, prawda? I boli do teraz. Pamiętam dokładnie każdą chwilę strajku i jego ostatni dzień, gdy wróciłam do domu. Widząc mój stan, syn podał mi obiad. Rozmawialiśmy oczywiście o tym, co zaszło i on w pewnym momencie powiedział zdanie, które było jak sztylet w moje dumne nauczycielskie serce. – Mamo, nie obraź się, a wiesz, że z was się wszyscy śmieją? – Jak z nas się śmieją?! Z czego?! – Z nauczycieli.  Udajecie takich chojraków, takich mądrych, a daliście się ograć jak przedszkolaki i byle leśny dudek może was zastąpić… Każdy strajkujący coś dostał, a nauczyciele frajerzy odeszli z obietnicą. Taka prawda, mamo…

W dniu zawieszenia zajęć w szkole zostaliśmy rzuceni na nieznane wody bez kapoka, ale płynąc powoli i racjonalnie rozkładając siły spokojnie przypłynęlibyśmy do brzegu z napisem: koniec roku szkolnego i to mógłby być nasz sukces i atut! Ale nie! My zamiast zrobić lemoniadę z cytryn, które mamy wcieramy sobie sok do oczu i piszczymy, że piecze! Na własne życzenie dążymy do samozagłady.  I jeśli ktoś jeszcze wylizuje rany po strajku, przeżywa tamto upokorzenie, klęskę, to niech przygotuje się, że teraz dopiero dostaniemy po 4 literach, zostaniemy rozwałkowani, zmieszani z błotem, śliną, ekskrementami nie przez wirtualne, płaczące kuzynki ze Starbucka, ale przez realnych rodziców i naszych własnych uczniów, bo robimy im, a jednocześnie sami sobie, coś, co się w głowie nie mieści. 

Budujemy swój własny stos. Jedni rzucili się do pracy jak stachanowcy i chcą wyprodukować swoje lekcje jak połączone studia Paramount Pictures i Warner Bros. Siedzą od rana do nocy buszując w zbożu Internetu, platform edukacyjnych, produkują swoje materiały, kręcą filmiki i co 45 minut prapremiera, albo odpalona bomba, co najmniej.  I nie będzie Oskara… Z ich nadgorliwości cieszą się oczywiście ci wszyscy, którzy niedługo ogłoszą pełny sukces, za który zainkasują ładne sumki, bo przecież im się należy. 

Inni idą w ilość – im więcej tym lepiej. Zalewają uczniów treściami, zadaniami, ćwiczeniami, wypracowaniami, każą wysyłać zdjęcia, pliki, łączyć się przez telefon i recytować wiersze czy robić rozgrzewkę przed kamerkę w Messengerze.  Potem nocami sprawdzają uczniowski trud i klną. Z drugiej strony to samo robią rodzice i nie ukrywajmy – uczniowie też! Ale jak to? Ale dlaczego, przecież ja się tak staram, nie jem, nie śpię z mężem, nie rozmawiam z własnymi dziećmi, a tu taka niewdzięczność? Obawiam się, że gdyby powiedzieć: w czerwcu będzie koniec świata – nie z robi to na nich takiego wrażenia, jak: w czerwcu nie będzie zrealizowana podstawa programowa. 

Mogę zrozumieć tych, którzy mówią, że nie mają wystarczającego sprzętu, Internetu, gubią się w nieznanym świecie pracy on –line, laptop dzielą z dziećmi, współmałżonkiem, ale nijak pojąć nie mogę wiecznego narzekania i niekończącego się lamentu jak to nagle jest źle, robienia z siebie najbardziej pokrzywdzonych i wykorzystanych w całej pandemii.  I jeszcze sakramentalne, kto zapłaci za mój prąd?! Płoną lasy, a niektórzy chcieliby, by straż pożarna ratowała ich róże w ogródku. Wiem, że przez lata dokładaliśmy do edukacji z własnych pieniędzy, żerowano na naszym poczuciu odpowiedzialności, wmawiano nam misję i powołanie, aż się ulało, ale czy teraz czas na rozliczenia?

I są też nauczyciele, którzy spokojnie, mądrze i często cichutko pracują. Ile mogą. Jak mogą. Uczą się nowej sytuacji. Czasem pokrzyczą z wściekłości, albo zaklną siarczyście, czytając nowe dyrektywy, ale w tych odmętach szaleństwa pamiętają o sobie, swojej rodzinie i uczniach.  Bo po drugiej stronie jest dziecko, mniejsze, większe, ale dziecko wraz z całą swoją rodziną, może w kwarantannie? Może tato ma dyżur w szpitalu, albo mama pracuje w markecie i wszyscy drżą, co, kto do domu zwlecze? Może babcia właśnie gorączkuje i kaszle? Albo za ścianą rodzice szepczą, że do końca miesiąca to damy radę, a potem bez pensji jak żyć?!  A co jeśli nasz uczeń zostaje sam w domu z młodszym rodzeństwem, bo reszta w pracy? Czy ponad bycie nauczycielskim robotem, ponad bycie posłusznym, bezwolnym wykonawcą naciskanym z góry przez naciskanych jeszcze wyżej, ponad własne poczucie krzywdy, żalu i frustracji możemy być człowiekiem?

Beata Wermińska

7 thoughts on “Beata Wermińska: Nauczyciel, czy człowiek?

  1. To oczywiście konsekwencja myślenia, że wszystko od nas zależy. I jednocześnie efekt przekonania, że na nic nie mamy wpływu. Taki paradoks pedeutologiczny. Robimy wszystko, żeby zaspokoić każdą potrzebę swoich uczniów i… nie robimy nic albo prawie nic, by zagwarantować sobie podstawowe warunki realizacji tego, co górnolotnie nazywa się misją nauczyciela. Warto by się na coś zdecydować!

  2. Koleżanka Beata czytała chyba w moich myślach pisząc ten artykuł. Bardzo mądre słowa!
    Jestem nauczycielką i widzę, co się dzieje. Ja „w zdalnej pracy” z nowymi programami do opanowania; syn w VII klasie z ogromem materiału do robienia; córka – studentka; mąż pracuje też zdalnie. Kable gotują się! Każdy siedzi w swoim pokoju i klika, rozmawia na łączach, wykonuje zadania. Życie rodzinne?- zgaszenie światła. W całym tym amoku zapomniałam o obiedzie, a jak był, nie usiedliśmy razem do stołu. Każdy jadł w locie i pędził do roboty, by nie było zaległości. Szaleństwo! Wyciszam się wyjściem do ogrodu ( bo go mam), choć węże wychodzą mi z ust całymi garściami. Przystopujmy!!! W końcu po każdej burzy wyjdzie tęcza. Pomyślmy o jej kolorach. Niech zaświeci w naszych domach. Pozdrawiam.

  3. Pełen profesjonalizm autorki (= znajomość tematu). Smutna prawda o elitach – bądź co bądź – tego kraju. W każdym innym państwie ten urzędnik państwowy traktowany jest, jak urzędnik. A u nas można po nim „jeździć” i nawet duża część społeczeństwa temu przyklaśnie (vide zeszłoroczny strajk) – to chyba ci, którym w szkole ne szło. A nauczyciel obliże się po tych obelgach i nadal będzie używał swojego prywatnego sprzętu do celów zawodowych (np. laptop + opłaty za internet), nadal będzie poświęcał swój prywatny czas, aby pochylić się nad cudzym dzieckiem (po własne ma to zrozumieć). Szkoła stała się obecnie przechowalnią dzieci – odprowadzić taką/takiego rano do szkoły (7:00, bo od czego są świetlice), potem do fryzjera, kosmetyczki (za 500+) na facebook i po południu jak najpóźniej (16:00, bo od czego są świetlice) przyprowadzić ten problem do domu. Obiadu nie trzeba gotować (bo od czego są szkolne stołówki i dopłaty za żywienie uczniów, a ci z 500+ jak się sprytne zakręcą, to i ośrodek pomocy zasponsoruje). I nie daj Bóg wstawić za niską ocenę! Rodzic i tak się zna na oświacie i wie, że jego dziecko umie na więcej.
    „Obyś cudze dzieci uczył!”

  4. Lekcję i klasę można powtórzyć, a życia się jeszcze nikomu nie udało.
    Mierzycie się Drodzy Nauczyciele z wielkimi wyzwaniami i oczekiwaniami ze strony :
    rodziców (powierzającym Wam swoje pociechy ), dyrekcji i rządu, który Wam za edukację płaci, a przede wszystkim z oczekiwaniami dzieci. Właśnie dzieci wierzą, że nauczycie ich rzeczy ważnych i przydatnych, wskażecie drogi i cele, docenicie ich zdolności i ułomności, to właśnie dla nich macie być Państwo mentorami. Trudno wszystkim dogodzić.
    Posiłkuję się tu słowami mądrzejszego Johanna Wolfganga Goethego

    „Nauczyciel, który potrafi wzbudzić wyższe uczucia dla jednego choćby dobrego czynu, jednego dobrego wiersza – osiąga więcej aniżeli ten, który zapełnia naszą pamięć nieskończonymi rzędami przedmiotów naturalnych, sklasyfikowanych pod względem nazwy i kształtu „.

Dodaj komentarz

Verified by MonsterInsights