Dwa tygodnie temu podczas spaceru z psem mój świat wywrócił się do góry nogami. Najpierw dosłownie, bo nie przypuszczałam, że jest tak ślisko jak było, a drugi raz, gdy spotkałam siostrę mojej przyjaciółki. Magda pracuje od lat w warszawskiej korporacji i widujemy się niezbyt często. Teraz przyjechała na prośbę rodziców na dwa, trzy tygodnie, żeby uregulować pewne sprawy majątkowo-rodzinne. Najpierw zapytałam o pracę? Dzieci wiadomo, obecnie nie ma właściwie znaczenia, gdzie otwierają laptopy, ale ona i mąż!? Do stolicy z mojej prowincji daleko, a jakby ich ktoś wezwał? Albo z innego powodu musieliby się pojawić stacjonarnie? Bądź, jakby tak ktoś się dowiedział, że nie ma ich w Warszawie, to czy nie byłoby to odczytane jako zaniedbanie? I jak to jest, że w godzinach pracy ona spaceruje spokojnie z jamnikiem rodziców?
Magda ze śmiechem powiedziała, że zestresowana jestem tak samo jak jej siostra (również nauczycielka), bo przecież (niby każdy z nas wie, ale jakoś jakby nie do końca) nie ma znaczenia skąd pracuję, jak pracuję i ile pracuję – ważne, by zadanie było wykonane!
Zatem my trzymamy się tych 45 minut jak niepodległości? Dlaczego nie odpuścimy? Dlaczego ja sama trzymam się 45 minut, jakby od tego zależało życie nas wszystkich? Hmmm, bo niby, co miałabym robić żeby „zasłużyć” na wynagrodzenie i nie narazić się na kolejne oskarżenie rodziców, że nie pracuję?
Wróciłam do domu o wiele mniej dumna z siebie, że tak solidnie pracuję. Na dodatek przeczytałam artykuł o pewnej nauczycielce, która właściwie nie śpi, nie je, nie rozmawia z dziećmi, a świat widzi tylko podczas porannego spaceru z psem, kiedy kupuje też szybciutko bułki na śniadanie, bo resztę zakupów robi wracający z pracy mąż, gdyż ona nie ma czasu. Następnego dnia część lekcji przeznaczyłam na relaksację – kazałam się uczniom wygodnie położyć, zamknąć oczy, pomyśleć o czymś przyjemnym i opowiadałam jakieś wesołe historie, częściowo związane z tematem, albo i nie. Podczas kolejnej lekcji, ta sama klasa pytała, kiedy zamykamy oczy? Tylko, że wtedy nauczyciel policjant we mnie od razu alarmował – Nie chcą się uczyć! To wykręt! Zignorowałam jednak obawy i zakomunikowałam, że jeśli szybko wszystko zrobimy, a oni mi pomogą, bo będą aktywni, a wtedy ja zobaczę, że umieją i coś wymyślę.
Udało się
Nawet ćwiczenie odesłali wszyscy błyskawicznie. Znów poprosiłam, aby zamknęli oczy i powiedzieli mi, gdzie chcieliby pojechać na wycieczkę szkolną, co zobaczyć? Trzeciego dnia „na poważnych zajęciach” rysowaliśmy kredkami i flamastrami po kartce, a potem wysyłaliśmy zdjęcia na Teams. Cała zabawa zajęła nam nie więcej niż 10 minut, a każdy wyszedł z zajęć zrelaksowany. Czwartego dnia zapowiedziałam kartkówkę – wyszła bardzo dobrze. Powiedziałabym, że lepiej niż wcześniejsze.
Puenta jest taka, że inne klasy też tak chcą. Zatem może zacznijmy robić lemoniadę z tej cytryny, zamiast krzywić się, że gorzka?
Beata Wermińska
Nauczycielka, autorka programów nauczania do języka polskiego, oraz przedmiotów zawodowych, scenariuszy lekcji muzealnych, wychowania teatralnego i filmowego. Współpracownik Wspierania Edukacji przy Stowarzyszeniu Dolina Lotnicza, kreator zajęć na Politechnice Dziecięcej. Egzaminatorka, autorka zadań i skryptów. Od 15 lat felietonistka Nowego Dziennika w Nowym Yorku. Autorka wierszy, scenariuszy teatralnych i kilku początkowych rozdziałów thrillera kryminalnego, którego akcja rozgrywa się w szkole. Pasjonatka podróży szlakiem zamków i pałaców w Europie. Trochę malarka, trochę wizażystka, trochę niespokojny duch, a przede wszystkim mama Kingi i Maksa oraz 5 kotów i jednego psa.
Nasze szkolnictwo jest chore i ta choroba drąży je od wielu lat. Powinniśmy coś, zmienić, wręcz musimy i ….
Na tym się niestety kończy. To tak, jak z ZUS-em. Nikt nie chce w tym grzebać, choć wiemy, że to „kolos na glinianych nogach”, bo jak się przewróci, to wszyscy oberwiemy. Podobnie jest z systemem fiskalnym, służbą zdrowia i jeszcze kilka przykładów mi się nasuwa. Edukację należałoby rozebrać i zbudować od nowa. Między innymi włączając takie pomysły, jakie przedstawiła Pani w artykule. Zetknąłem się z prywatnymi szkołami, pracującymi zupełnie wg innych zasad niż „państwówki”, ale takie podejście do edukacji wymaga odwagi od nas (nauczycieli), współpracy i zrozumienia w gronie rodziców, władz samorządowych, kuratorów oświaty, wreszcie władz państwowych. Pogodzenie tych tendencji jest w mojej opinii, niemożliwe.
Tak. Zdecydowanie nasza szkoła wymaga głębokiej reformy. Takiej z wyrwaniem zgniłych fundamentów na jakich stoi, a właściwie ledwo się trzyma podpierana z każdej strony na barkach nauczycieli. I to od nas trzeba zacząć. Zamiast skupiać się na ratowaniu ruiny, która nikomu nie służy – pozwólmy jej upaść! Niech Siłaczki, „sponsorzy”, darmowe opiekunki i piloci wycieczek na wycieczkach i zielonych szkołach, guwernantki, służący, niewolnicy misji i powołania przypomną sobie, że są nauczycielami, specjalistami, ludźmi wykształconymi, a nie popychadłami!