Jeśli ktoś zapytałby mnie, co pamiętam ze swojego przedszkola, to odpowiedziałabym, że niezbyt wiele. Pamiętam niektóre koleżanki i niektórych kolegów. Kilka pań. To że idąc szatnią, potknęłam się o własny, długi, chyba czerwony, szalik. Że nie cierpiałam leżakowania, bo to była nuda. I tyle. Na szybko nic więcej nie przychodzi mi do głowy. To oczywiste, że z czasem wspomnienia się zacierają, ale ogólnie chciałabym, aby moje przedszkolaki miały ich więcej.
Miło kiedy od swoich zerówkowiczów słyszysz:
Pamiętam jak bawiliśmy się wodą z mydłem i uciekał pieprz.
Jak biegaliśmy po krzakach i do teraz to uwielbiamy.
Jak była mama Leona i robiliśmy wulkany.
Jak robiliśmy glajdę z farby i robiły się nowe kolory.
Jak malowaliśmy pierniki zielonym lukrem.
Pozwól mi zrobić, a zapamiętam
Wspomnienia są ulotne, ale wierzę, że konkretne umiejętności lub wiedza pozostanie z tymi dziećmi na zawsze. Jeśli dziecko w zabawie poeksperymentowało farbami i samodzielnie odkryło, że niebieski z żółtym daje zielony, to raczej nie jest to wiedza z cyklu zakuj, zdaj, zapomnij. Chyba wszyscy znamy tę złotą myśl, a której fragment brzmi „Pozwól mi zrobić, a zapamiętam”. Tylko czy potrafimy pracować w zgodzie z jej założeniem? Osobiście dodałabym jeszcze, że ogromne znaczenie ma to, co dziecko zrobi samo z siebie, z własnej ciekawości, a nie to, co dorosły przygotował i odgórnie założył, że dzieci mają zrobić. Niby oczywiste.
Podążać za dzieckiem
Do dziś pamiętam, jak próbowałam z grupą dzieci przeprowadzić doświadczenia z przelewaniem wody i sprawdzaniem ile cieczy wejdzie do danego naczynia. Zajęcia poległy w przedbiegach. Dzieci nie były tym w ogóle zainteresowane. Woda lała się po stołach, przelewała z naczyń, a wniosków zero. Wiedziałam, że coś poszło nie tak. Oczywiście jednym ruchem, gestem, słowem, mogłabym zdyscyplinować dzieci i zrealizować zajęcia zgodnie z moim scenariuszem. Tym bardziej, że doświadczenia i praktyki w podążaniu za dzieckiem, poza odrobiną teorii, nie miałam żadnego.
Tak więc trochę z bezradności i trochę intuicyjnie pozwoliłam im się bawić tą wodą po swojemu. Zabierali kubki, lejki, naczynia i przelewali wodę w te i z powrotem, rozlewając ją po stołach i podłodze. Z zaciśniętymi zębami czekałam, aż skończą. Trwało to chyba z 5 minut, a mi się wydawało, że dwie godziny.
W którymś momencie jedno z dzieci zapytało „Dlaczego on (kolega) ma zieloną wodę?”. Przypadkowy, niedomyty kubek po farbach uratował mi zajęcia! Każdy chciał mieć kolorową wodę! Tylko jak ją uzyskać. Padały hipotezy np. „Można dolać farby”, „Można dodać sok z wiśni, bo mama mi tak robi i wtedy wyjdzie czerwony”. Soku nie mieliśmy, ale farbki tak. Tym sposobem zaczarowałam czteroletnie dzieci na ponad godzinę i robiliśmy różne „mikstury” z kolorowej wody. Gdybym miała wtedy tę wiedzę, którą mam teraz, to to niewinne i spontaniczne pytanie o kolor wody, przekułabym w projekt badawczy.
Ekscytacja i działanie
Pamiętam jak robiliśmy z kartonów domek dla kota.
A w projekcie „samochód”, ciągnęliśmy po parkingu auto mamy Mateusza.
Wymyśliłam i zrobiłam z kapsli instrument – wszyscy potem chcieli mieć taki.
Najwięcej dziecięcych wspomnień dotyczy działania lub czegoś, co wywołało dużo emocji. Możemy przygotować najlepsze zajęcia na świecie, ale jeśli ciekawość i działanie dziecka pójdzie w innym kierunku, to jedyną słuszną postawą jest dosłownie za tym podążać. W życiu nie wymyśliłabym i nie zaplanowałabym, że podczas projektu badawczego „Samochód” dzieci będą dosłownie holować pojazd. To był impuls. Oglądamy auto, dzieci siadają na fotelach, potem patrzymy, co jest w bagażniku. A tam gruba lina z hakiem. Od razu lawina pytań, a do czego, a po co, a jak to działa. No to sprawdziliśmy! Grupa sześciolatków holującą samochód! Czego między innymi dowiedziały się dzieci z tych zajęć? „Auto jest bardzo ciężkie, ale jak jest dużo osób to łatwo się ciągnie”, „Trzeba razem, bo inaczej się nie da”, „Lina musi być gruba”.
O procesach poznawczych i społecznych, jakie zachodzą podczas działania i zabawy, można poczytać w niejednej książce. I nie chcę teraz moralizować, pouczać ani dawać złotych rad. Po 13 latach pracy z małymi dziećmi mam za to taką refleksję – żadne z dzieci nie wspomina zajęć, które podałam im na tacy i które z uporem maniaczki realizowałam zgodnie z przygotowanym scenariuszem. Nikt! Ale za to doskonale pamiętają, to co było efektem ich działań i zabaw jakie wychodziły z ich inicjatywy.
Przelewanie, lepienie, bieganie, odkrywanie czegoś, sprawdzanie, podnoszenie, rzucanie, budowanie, psucie, tworzenie, itd.
Bezpieczna przestrzeń
Oczywiście są granice rozsądku i dobra zabawa, to nie wszystko. Po stronie dorosłego stoi odpowiedzialność za zdrowie i życie dziecka. Bezpieczeństwo podczas jakichkolwiek zajęć, to podstawa. Tym bardziej, od początku, warto zwrócić uwagę na pomoce dydaktyczne, wyposażenie sali, jakość materiałów i wspierać dziecko w nauce korzystania z tych zasobów. Jeśli chcemy np. nauczyć dziecko robić obserwacje przyrodnicze z wykorzystaniem lup, to warto, aby najpierw miało ono do nich dostęp na co dzień, w swobodnej zabawie, której towarzyszy dorosły. Pewnie kilka lup się stłucze. Zawsze na początku jestem tuż przy dzieciach i stopniowo pozwalam na coraz większą samodzielność. Taki trening obsługi i korzystania z rekwizytów podnosi szansę na późniejszą efektywną realizację zajęć, np. podczas obserwacji przyrodniczych dzieci będą korzystać z lup zgodnie z ich przeznaczeniem, unikniemy euforycznego wybuchu radości i przytykania lupy do wszystkiego co popadnie.
Podobnie jest z instrumentami. Jeśli dziecko dostaje bębenek lub tamburyn okazjonalnie, to bardzo prawdopodobne jest, że będzie bez opamiętania trzaskać w niego, aż nie usłyszy donośnego „Cisza!”. Która nauczycielka przedszkola tego nie przeżyła? Dlatego dostęp do materiałów i pomocy dydaktycznych jest tak ważny.
Prawdziwy kubek a odpowiedzialność
Stopniowe uczenie dzieci korzystania z poszczególnych narzędzi i przyborów, poza tym, że daje im szerokie pole do samodzielnych zabaw, to przede wszystkim rozwija poczucie sprawstwa i odpowiedzialności za swoje działanie. Doceniam aranżację przestrzeni przedszkolnych, w których powstają różnego rodzaju kąciki zainteresowań. Dzieci je uwielbiają. Jedna z moich grup umiłowała sobie kącik kuchenny. Z tym, że zabawkowe naczynia poza tym, że służyły do gotowania, to bardzo często dosłownie latały po całej sali. Może nie umiałam nad tym zapanować i wtedy skądś pojawił się pomysł (już nie pamiętam od kogo), aby dać do kącika prawdziwe naczynia. O zgrozo. Najprawdziwsze szklane szklanki do zabawy? Na próbę dostali kilka sztuk, potem talerzyki, dalej dzbanek i patelnię. I mam wrażenie, że dopiero jak poczuli ciężar, strukturę i że to jest prawdziwe (a nie zabawkowe), to automatycznie pojawiła się odpowiedzialność. Nikt się nie pokaleczył. Do tej pory w to nie dowierzam, ale jak za pstryknięciem palców, skończyła się zabawa w rzucanie naczyniami po całej sali, a zaczęła w gotowanie, przesypywanie, organizowanie przyjęć itp.
Wszyscy się uczymy
Nie wiem ile razy trzeba na własnej skórze doświadczyć „porażki” w realizacji swoich planów i pomysłów, aby zrozumieć, że dziecko najlepiej uczy się i współpracuje wtedy, kiedy jest czymś żywo zainteresowane. Oczywiście dyscypliną i swoim dorosłym uporem, żeby nie użyć słowa – władzą – mogę wyegzekwować wszystko, nawet udział dziecka w zajęciach, które go nie ciekawią lub żeby recytowało, że „Słowacki wielkim poetą był”. Tylko po co mam to robić? Cały czas uczę się, że nie tędy droga.
Barbara Gryka