Skandynawski pomysł na edukację poprzez kontakt z naturą staje się coraz bardziej popularny także w Polsce. Być na dworze. Żyć w zgodzie z przyrodą. Umieć się odnaleźć w każdych warunkach atmosferycznych. Budować dobre relacje z otoczeniem. To tylko kilka założeń edukacji realizowanej w leśnych przedszkolach.
Rodzice w Polsce mają coraz większą świadomość na temat walorów wynikających z przebywania dzieci na dworze, niezależnie od pogody. Nie każdy ma jednak możliwość posłania swojej pociechy do takiej „placówki”. Wówczas podczas wyboru przedszkola, niejednokrotnie ogród przedszkolny jest stawiany na pierwszym miejscu. Także mentalność nauczycielska powoli kruszeje i pobyt dzieci na dworze jest coraz częściej realizowany jako konieczny warunek do rozwoju, a nie tylko popołudniowa atrakcja.
Zapraszamy do ogrodu
Pierwszy raz o leśnym przedszkolu usłyszałam kilka lat temu, na konferencji. Wówczas takich miejsc było w Polsce zaledwie kilka. Obecnie kilkadziesiąt, a ich popularność rośnie z roku na rok. Od razu pomyślałam, że mogłabym w takim miejscu pracować. Oczywiście pracę już miałam, a idea leśnego przedszkola została w głowie, a może w sercu. Myślałam wówczas, że cudownie byłoby, aby miejskie dzieciaki też mogły mieć takie warunki do rozwoju. Na dodatek poczytałam trochę o chorobach cywilizacyjnych i zespole braku kontaktu z naturą (Nature Deficit Disorder). Od tego momentu nie mogłam przestać myśleć o tym, jak w centrum miasta zacząć realizować założenia leśnego przedszkola.
Metoda małych kroków
Zmiana stylu pracy oraz przyzwyczajenie siebie i otoczenia do nowych rozwiązań, to proces długofalowy. Myślę, że jestem w połowie drogi, ale małymi krokami i niedużym nakładem pracy, „przemycam” moim dzieciakom namiastkę skandynawskiej idei. Zaczęłam od postanowienia „Codziennie wychodzimy do ogrodu, niezależnie od pogody” (niewiele później została zmieniona podstawa programowa edukacji przedszkolnej, w której codzienny pobyt na dworze stał się obowiązkiem). Nie jest to łatwe, ale też nie niemożliwe. Na początku w głowie roi się mnóstwo przeszkód i wymówek typu „Jest za zimno, jest mokro, ubrudzą się, przemoczą, a co powiedzą rodzice, a nie chce mi się takiej gromady przebierać, rozchorują się, połowa dzieci nie ma rzeczy na zmianę, wolę posiedzieć w sali itp”. Obawy znikają z czasem. Oporni rodzice się przyzwyczajają, a entuzjaści są wdzięczni.
Po drugie „Wydłużam pobyt dzieci na dworze do maksimum”. Wiosną, latem i jesienią moje dzieci spędzają w ogrodzie nawet do 6 godzin. Jak na miejskie, publiczne przedszkole, to myślę, że to całkiem niezły wynik. Proporcje przebywania w budynku i na dworze oscylują w granicach 50% do 50%. Zdarza się, że w ogrodzie spożywamy posiłki i realizujemy projekty badawcze lub klasyczne zajęcia. Zimą też wychodzimy codziennie, ale na krócej. Nie powstrzymuje nas ani śnieg, ani błoto. Wyzwaniem nadal jest ulewa. Jeśli kropi to wychodzimy, ale w ulewę, póki co, nie mam odwagi – wszystko przede mną.
Po trzecie „Buduję swoją nauczycielską pewność siebie, że to co robię, jest słuszne i sprzyja rozwojowi dzieci”. Wiedza przede wszystkim. Należy obalać wszelkie zabobony i mity na temat przeziębiania się lub chorowania, i jednocześnie wskazywać wartości edukacyjne, poznawcze i w ogóle rozwojowe z przebywania dzieci na dworze. Mając argumenty, łatwiej jest przekonać innych do swoich pomysłów. Dzieci z mojej grupy same regulują, kiedy ubrać/zdjąć kurtkę lub czapkę. Jeśli chcą, to chodzą boso – póki co, nikt zimą nie miał takiego pomysłu i nie wiem, czy bym się zgodziła. Z zazdrością jednak patrzę na kraje, w których hartowanie organizmu, poprzez bose przebieżki po śniegu, jest normą!
Najważniejsze jest zaufanie
„Ufam dzieciom”. Niejednokrotnie przekonałam się, że dzieci intuicyjnie wiedzą, co jest dla nich dobre. Jak jest za gorąco, to szukają cienia, idą same się napić. Jak za zimno, to pytają, kiedy wracamy lub czy pożyczę swoje rękawiczki, bo ktoś zapomniał. Dzieci doskonale rozpoznają własne potrzeby, ale trzeba dać im na to szansę. Staram się nie fiksować, że wszyscy muszą odczuwać pogodę i temperaturę tak samo lub tak jak ja. To że jest mi zimno, nie znaczy, że zimno jest dzieciom. Z troski, zimą i jesienią, zawsze sprawdzam, czy mają ciepłe dłonie i plecy. Zazwyczaj są spoceni. Z polską mentalnością i zwyczajem ubierania „na cebulę”, naprawdę ciężko jest organizm wyziębić. Prędzej dziecko zostanie przegrzane.
Co sprzyja?
Zdaję sobie sprawę, że mam ogromne szczęście, pracując w przedszkolu, w którym przychylność dyrekcji jest po mojej stronie. Dużo łatwiej się pracuję, jeśli odgórnie twoje pomysły i styl pracy nie są bojkotowane. Zawsze jednak myślę, że wiedza i argumenty są kluczowe, by stopniowo i małymi krokami przełamywać tradycyjne podejście do edukacji przedszkolnej. Nie polecam nauczycielkom rzucania się na głęboką wodę, bez planu i wyobraźni. Raczej gwarancją sukcesu jest tu systematyczna zmiana swojego stylu pracy i przekonanie o słuszności, że to jest dobre. Potem już tylko pozostaje robić „swoje”. Często, blokadą przed zmianą, jest przekonanie, że rodzice nie zrozumieją. Mam tu zupełnie inne doświadczenia. Na początku roku, zawsze na zebraniu opowiadamy z drugą nauczycielką, jak wyobrażamy sobie pracę z dziećmi. Mówimy, co i dlaczego jest ważne. Kalosze i peleryny muszą być na stałe w przedszkolu plus worek z odzieżą na zmianę. Rodzice współpracują. A przeciwnicy wychodzenia w każdą pogodę, szybko się uczą, że brak kaloszy lub rzeczy na zmianę, nie powstrzyma nas przed wyjściem na dwór, nawet w mokre/błotniste dni.
Kluczowe jest także granie do wspólnej bramki. Jeśli grupę prowadzą dwie nauczycielki, do których przydzielona jest jeszcze pomoc nauczycielska, to idealnie, kiedy wszystkie trzy, wspierają się w realizowaniu nowych zamierzeń. Śniadania na dworze odbywają się tylko dlatego, że naszej Pomocy nie jest za ciężko przynieść posiłek do ogrodu. Mamy ten luksus, że na dworze są stoły i ławki. Wcześniej zjadaliśmy na powietrzu tylko suche przekąski. W ostateczności suchy prowiant i kanapki do ręki, to pierwszy krok, by pół dnia spędzać na dworze, bez konieczności wracania do budynku.
Korzystajmy z wszystkich możliwych zasobów
Wielu rzeczy, z takim rozmachem, nie udałoby się zrealizować, gdyby nie ogród przedszkolny. Nie każda nauczycielka ma wpływ na to, czy przedszkole posiada podwórko czy nie. Wtedy trzeba ratować się wyprawami do pobliskich parków i z pewnością wymaga to większych przygotowań. Na temat przedszkolnych ogrodów mogłabym napisać oddzielny artykuł. Teraz pokrótce nadmienię, że założenia pedagogiczne leśnych przedszkoli, lepiej realizuje się w ogrodzie niż na placu zabaw. Różnica jest taka, że w ogrodzie wyzwalaczem zabawy jest natura – krzaki, piasek, błoto, kamienie itp. A na placu zabaw – przyrządy, które z naturą nie mają za wiele wspólnego. Nasz ogród zmieniał się etapami i jest to zasługa pani dyrektor! Po udziale w projekcie i uzyskaniu środków finansowych, mamy ogród marzeń – dużo zieleni, krzaków, nawierzchni o różnych strukturach (piasek, żwir, trawa), zero betonu, mało sprzętu rekreacyjnego. Dzieci bawią się patykami, piachem, grzebią rękoma w ziemi, latem bawią wodą. Dla nich prawdziwy raj, z którego nikomu nie chce się wracać.
Barbara Gryka