Pamiętam z dzieciństwa, a były to jeszcze czasy późnego PRL-u, jak tata tłumaczył mi, że podręczniki do historii zawierają liczne nieprawdy, oraz że jest wiele ważnych wydarzeń historycznych, o których się z nich nie dowiemy. Zapytany dlaczego, jak to możliwe, że szkoła, która przecież powinna przekazywać wiedzę prawdziwą i rzetelną, nie robi tego, odpowiedział coś o rządzie, partii, komunizmie i propagandzie. Nie za bardzo wtedy rozumiałem – miałem 14 lat. Temat powrócił do mnie 30 lat później w dniu, w którym usłyszałem kto będzie teraz czuwał nad treściami w podręcznikach i podstawach programowych.
Przyjdzie walec i wyrówna
Scenariusz jaki wyłania się z obserwacji działań obecnej władzy wielu z nas napawa przerażeniem. Jest to obraz buldożera, który ciągnie za sobą pług, a celem jest rozmontowanie i przeoranie obecnego systemu oświatowego, w którym już teraz według rządzących jest zbyt dużo autonomii i dowolności. To wizja scentralizowanej oświaty zarządzanej totalnie przez gremium partyjne. Czyżby ten kawałek historii już zataczał kolejne koło?
Oczywiście zacząć należy od uświadomienia sobie, że politycy partii rządzącej postrzegają szkołę jako kolejne potencjalne narzędzie propagandowe. I o ile przez pierwsze 5 lat rządów PiSu nie było ruchów w tę stronę, to od kilku miesięcy trwa ofensywa – jedzie walec. Co się zmieniło? W obliczu strajku kobiet, w którym politycy partii rządzącej mogli zobaczyć rzesze młodych ludzi skandujących hasła upraszające ich o oddalenie się w pośpiechu, ruch w kierunku oświaty stał się dla nich jeszcze pilniejszy. Pan Ziobro, wypowiadając się dla TV Trwam sam zdemaskował tę strategię słowami: „Stoi przed nami ogromne wyzwanie. Jeśli my tego teraz nie zrobimy, jeśli nie zajmiemy się edukacją, jeśli nie zajmiemy się sferą nauczania na uniwersytetach, jeśli nie zajmiemy się obszarem mediów, to przegramy bitwę o polskie dusze. I wtedy, kiedy przyjdzie nam słuchać wyników kolejnych wyborów prezydenckich, ten entuzjazm, który dzisiaj był słyszany może zamienić się w smutek i łzy.” [1] Czyli jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o władzę.
Jest, co prawda, istotna różnica pomiędzy strategią PZPR i PiS – władze komunistyczne nie współpracowały z kościołem katolickim – PiS robi to otwarcie. Sposób w jaki prezes partii rządzącej organizuje rzeczywistość polityczną w celu cementowania swojej dominacji obserwujemy od dawna – robi to poprzez ugruntowanie w umysłach Polaków obrazu partii PiS jako jedynego obrońcy polskości, a polskość celowo utożsamia z wiarą katolicką. Takie powiązanie religii czy wiary ze swoją partią gwarantuje mu lojalność części wyborców graniczącą z fanatyzmem, i jest to poparcie celowo zakorzeniane na poziomie emocjonalnym. Czytając dyskusje zwolenników PiS ze zwolennikami innych partii na różnych forach widać często jak głęboko udało się zakorzenić ten podział – “nie popierasz PiS – na pewno nie jestes katolikiem, a więc i prawdziwym Polakiem”. Możliwość takiego zakotwiczania idei w umyśle obywatela już w dzieciństwie dawałoby ogromną przewagę każdemu ideowcowi o zapędach autorytarnych. Dlatego szkoła jest tak smakowitym kąskiem.
O ile przez kilka dekad panował kompromis polegający na utrzymywaniu świeckości w sferze publicznej, od pewnego czasu pragnienie narzucenia systemu wartości katolickich nie jest już nawet szczególnie ukrywane. I właśnie zaczęła się walka o dusze naszych dzieci – w skład organów zarządzających oświatą wchodzą przedstawiciele partii rządzącej kierujący się ideologią coraz bardziej oddaloną od świeckiej, o czym świadczy chociażby obecność w strukturach odpowiedzialnych za oświatę ludzi otwarcie mówiących o dogmatach i doktrynie katolickiej w edukacji.
Przykładowo, sam minister edukacji chce wprowadzać do kanonu lektur dzieła zwierzchnika kościoła katolickiego i głosi motywowane religijnie poglądy dyskryminujące kobiety, sprowadzające je do roli reproduktorek, którym “jedynie wmawia się, że są takie same jak chłop”. [2] Mianowanie ministra akcentującego kwestie wpływu doktryn religijnych na edukację było pierwszym sygnałem. O panu Czarnku już pisaliśmy w kontekście jego walki z problemem otyłości i to tylko u dziewczynek. Kolej na jego nowego pomocnika, Artura Góreckiego, historyka, teologa, publicystę oraz propagatora edukacji klasycznej, który został pełnomocnikiem MEiN ds. podstaw programowych i podręczników.
Czy powinno nas niepokoić to, że o treściach zawartych w podstawach programowych i podręcznikach decydować będzie osoba, która wielokrotnie gościła na wydarzeniach o nazwie “Spotkania w prawdzie” organizowanych i promowanych przez Ordo Iuris, gdzie otwarcie mówiła o wzmacnianiu wpływów kościoła na edukację? Czy fakt, że do zarządzania oświatą dopuszczani są kolejni, coraz to więksi radykałowie religijni oznacza, że mamy do czynienia z próbami zawłaszczenia oświaty przez partię, która używa autorytetu kościoła katolickiego do utrzymywania się przy władzy?
Sam minister edukacji, podobnie jak jego dwóch poprzedników, wykorzystuje sytuację aby w imię ideologicznej wojny osłabić rolę i wizerunek nauczycieli. Celem jest przygotowanie gruntu społecznego do braku oporu i zmiany. Bo czym jest napuszczanie rodziców na nauczycieli zarzucając im szkodzenie uczniom czy to poprzez udział w strajku, czy to przez rzekome namawianie do protestów w sprawie wyroku TK dot. aborcji? Znając metody polityczne jakie są od wielu lat stosowane w naszym kraju nietrudno się domyślić, że działanie takie ma służyć podburzeniu reszty społeczeństwa przeciwko nauczycielom, ponieważ podziały osłabiają. A ponieważ komunikaty te głoszone są w kontekście wzmianek o centralizacji oświaty, w połączeniu z coraz bardziej oczywistym jej ureligijnieniem u wielu z nas wywołują skojarzenia z ustrojem panującym w Republice Gilead, opisywanym w Opowieściach Podręcznej, gdzie władzę absoutną sprawują fundamentaliści religijni, i gdzie mamy okazję przekonać się co to dokładnie oznacza. Obraz jest przerażający. Budowany jest ideowy Alcatraz dla uczniów i nauczycieli.
A co dokładnie wniesie nowy pełnomocnik?
Podręczniki przyszłości
Aby nie być gołosłownym, przesłuchałem wypowiedzi pana Artura Góreckiego, próbując przewidzieć, czego można się spodziewać po jego pracy w zespole ekspertów oceniających standardy dopuszczania podręczników szkolnych. Przytoczę więc kilka wypowiedzi, które są według mnie znamienne i pozwolę sobie na krótką ich interpretację.
Zaczynając od czysto metodycznych faux pas: “Żadne badania nie potwierdzają tego, że wykład jest formą przekazu wiedzy, która ma najmniejszą skuteczność docierania do słuchaczy” – rozumiem, że jako historykowi, ciężko mu wyobrazić sobie inne sposoby “przekazywania wiedzy”, o czym również wprost mówi. Forma wykładu jest być może najbliższa historykom, tym bardziej tym pracującym na uczelniach wyższych. Czy jednak taka logika jest właściwa przy decydowaniu o edukacji w ogóle? Czy mamy w takim razie rozumieć, że i w szkołach podstawowych wrócimy do ksiąg i skryptów przeładowanych cenną wiedzą (zatwierdzoną przez partię), a sposób jej podania będzie już drugorzędny? Zapewne zaoszczędzimy również na grafikach i kolorowym tuszu, nie mówiąc już o interaktywnych narzędziach TiK. W końcu po co te wszystkie obrazki – to nie nasz problem, że uczeń nie potrafi się skupić tylko dlatego, że tekstu jest dużo.
“Obecny system edukacyjny rezygnując z wiedzy ogólnej na rzecz edukacji praktycznej, która traktuje człowieka jako taki byt emotywny [?] sprawia, że ludzie są zagubieni i nieprzygotowani do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie.” – zaraz, ale o co chodzi? Słucham dalej i już jest! Pan Artur wyjaśnia co go gnębi, wyrażając zatroskanie ilością rozwodów w Polsce. Czyli polska szkoła za bardzo cacka się z uczniem, co sprawia, że w życiu dorosłym brakuje mu dyscypliny, by pozostać w uświęconym związku małżeńskim. Już rozumiem.
Oczywiście osobie, która poświęciła życie pracy w środowiskach katolickich nie podoba się obecny system nauczania, gdyż “zbyt redukcjonistycznie podchodzi do kwestii wychowania młodego człowieka”. Powstaje więc pytanie o problem nauczania biologii w szkołach. W końcu teoria ewolucji dosyć “redukcjonistycznie” wyjaśnia nie tylko kwestię tego skąd wziął się człowiek, ale również zasady funkcjonowania wielu innych mechanizmów fizjologicznych i psychologicznych. Na pierwszy ogień poszły oczywiście podręczniki do historii i WOS, ale wszyscy wstrzymujemy oddech w oczekiwaniu na zmiany w podręcznikach do biologii. Nie jest to scenariusz wyssany z palca – walka o nauczanie kreacjonizmu na lekcjach przyrody przetoczyła się swego czasu w Stanach Zjednoczonych, a przecież zawsze wpatrywaliśmy się w zachód szukając inspiracji.
A teraz zmierzając do sedna, zwróćmy uwagę na te słowa: “Jeżeli religia przestaje kształtować kulturę, cywilizację, wpływać na instytucje, […] również takie jak szkoła […], nie jesteśmy w stanie nadać sensu rzeczywistości, w której żyje człowiek”. Przy czym nie mówi tu o wartościach chrześcijańskich, z którymi co do zasady nawet świecka część społeczeństwa nie ma problemu – pan Artur mówi tu o tym, że najważniejsza jest doktryna kościoła i ona ma priorytet przed wszystkimi innymi aksjomatami. Niepokoi ironiczny ton z jakim mówi: “dzisiaj się zakłada, iż uczeń jest partnerem dla nauczyciela, a zatem stajemy na tej samej płaszczyźnie i możemy prowadzić dialog ze sobą.” Jego ton wydaje się sugerować, że Pan Artur ubolewa nad faktem, że młodzież nas nie słucha. Już nie jest tak łatwo jak kiedyś wyłożyć jedynie słuszne prawdy, bo teraz rozpieszczone gówniarstwo śmie dyskutować i je podważać. Przecież młodzi teraz mają internet, coraz trudniej wcisnąć im jakikolwiek kit – tak być nie może! Czyli szkoła nie dość, że powinna uczyć absolutnego posłuszeństwa, to to, czego uczy, musi być zgodne z doktryną kościoła. Trudno byłoby w sposób bardziej oczywisty zdemaskować zamiary partii rządzącej względem polskiej szkoły.
Dziel i rządź
W swoim wykładzie z cyklu “Spotkania w prawdzie” pan Górecki stosuje taktyki podobne do tych stosowanych przez poprzednich dwóch ministrów, którzy przy różnych okazjach podburzali społeczeństwo przeciwko nauczycielom. Jest to część strategii pana Kaczyńskiego i znanej nam od wieków metody “dziel i rządź”. W wydaniu nowego pełnomocnika ds. podstaw programowych i podręczników przyjmuje ona formę złowieszczego stwierdzenia, że nauczyciele (w domyśle oczywiście nauczyciele zarządzani przez władze lewicowe) “wkładają dzieciom do głów niebezpieczne treści” – czyt. treści dotyczące seksualności i funkcjonowania rodziny. Oczywiście wszystko to odbywa się w kontekście dowolności w interpretacji doktryn kościelnych i zagraża zbawieniu czyli celowi, do jakiego został stworzony człowiek. „To już nie są przelewki, to nie są żarty!” – grzmi pan Artur niczym z ambony jednoczesnie podkreślając, że to rodzice mają prawo kształtować światopogląd swoich dzieci. Po raz kolejny przedstawia zatem nauczycieli jako element obcy, jako zagrożenie. Bazowanie na strachu przed wiecznym potępieniem i obsadzanie nauczycieli w roli deprawatorów jest według mnie szczytem cynizmu. Fakt, że ktoś, kto dopuszcza się takich manipulacji ma decydować o treściach w podstawach programowych powinien budzić niepokój w każdym z nas. Być może niepokój ten powinien być tym większy, im bliższe są nam właśnie wartości chrześcijańskie .
Tak więc po wielu dyskusjach na temat tego, czy lekcje religii powinny odbywać się w szkole czy w salkach przykościelnych, doczekaliśmy sytuacji, w której pytanie może być już bezzasadne, gdyż to własnie religia będzie stała na straży treści dopuszczanych w podręcznikach i podstawach programowych. Wszak: “wszelka prawda pochodzi od Pana Boga. Zarówno prawda, którą jesteśmy w stanie poznać za pomocą swojego rozumu, jak i prawda objawiona. Nie może być między nimi sprzeczności, a jeśli się pojawia, to znaczy, że rozumiemy coś nie tak, jak powinniśmy rozumieć”.
Akcja – reakcja.
A teraz do rzeczy. Co możemy zrobić? Jaka może być nasza odpowiedź na agresywną centralizację szkolnictwa? Czy my, nauczyciele chcemy być urzędnikami reżimu w jeszcze większym stopniu niż jesteśmy już teraz?
Odpowiadając na to pytanie powinniśmy się skoncentrować na dwóch wartościach. Jeżeli władza autorytarna przygotowuje sobie grunt do centralizacji, nasz odruch powinien być w stronę działań oddolnych. A jeżeli władza robi to używając strategii dzielenia, jedynym logicznym sposobem na opór jest wzmacnianie relacji.
Relacje, głupcze!
Łatwo jest zaorać system, w którym dyrektorzy walczą z nauczycielami i rodzicami, w którym rodzice nie ufają nauczycielom z wzajemnością, i w którym uczniowie postrzegają nauczycieli jako ciemiężycieli, gdyż w takiej pozycji stawia ich biurokratyczny aparat państwa. Dlatego zadaniem kluczowym od zaraz jest wspólna praca wszystkich nauczycieli nad poprawieniem tragicznych relacji z rodzicami. Dlaczego twierdzę, że są tragiczne? W toku badania, które przeprowadziła fundacja Ja, Nauczyciel w zeszłym roku, zebraliśmy wypowiedzi rodziców na temat problemów komunikacyjnych w relacjach z nauczycielami. Pozwólcie, że przytoczę te, które były najczęściej powtarzane:
– strach przed podważaniem kompetencji
– ich strategia na rozmowę to obrona
– przekonanie, że rodzice przychodzi tylko po to żeby się czepiać
– stosowanie ironii
– chamstwo
– wyśmiewanie pomysłów
– próba rozmowy z nauczycielem kończy się mszczeniem na dziecku
– nauczyciel najlepiej wie, jakie jest moje dziecko
– zasłanianie się „przepisami” zamiast kierować się dobrem dziecka i chęcią pomocy mu w trudnościach
– brak zaangażowania i empatii
– poniżające komentarze, krytykanctwo
– agresja
– na każde pytanie reagują jak na atak
– wszystko biorą osobiście
– traktują rodziców jak roszczeniowych wrogów
– arogancja
– przekonanie o własnej nieomylności
– brak umiejętności słuchania
– patrzenie na rodzica z góry
– wywyższanie się
– brak otwartości na dialog
Jeżeli czytając tę listę, droga czytelniczko, czytelniku, pojawiła się w Twojej głowie myśl “ja taka/taki nie jestem”, być może skupiasz się na rzeczy najmniej istotnej. Albowiem nie chodzi tu o to, czy autorzy tych słów mają rację czy też nie. Chodzi o to, że rodzice zbyt często takie właśnie zdanie mają o nauczycielach, co obserwujemy na forach internetowych czy w komentarzach pod artykułami dotyczącymi edukacji. I dopóki to się nie zmieni, nie możemy liczyć na to, że będziemy w stanie stawić opór władzy, która chce nas poniżyć i ubezwłasnowolnić. Musimy mieć za sobą dyrektorów, uczniów i ich rodziców i wspólnie tu na dole organizować procesy edukacyjne dostosowując je do potrzeb dzieci i młodzieży. Odgórnie będą one dostosowywane jedynie do linii partyjnej. Dlatego krok pierwszy to naprawa relacji. Jesteśmy w tym razem: nauczycielki, nauczyciele i rodzice.
Jak? Mamy na przykład do dyspozycji doskonałe narzędzie, które część z nas może postrzegać jako narzędzie kontroli, a które może nam to wszystko bardzo ułatwić. Dzienniki elektroniczne stanowią bowiem bezpośredni kanał komunikacyjny pomiędzy nauczycielami i rodzicami. Zamiast używać funkcji “wyślij wiadomość” jedynie w celu zgłoszenia problemu, zacznijmy z niej korzystać także do świadomego budowania relacji z rodzicami, wysyłajmy komunikaty pozytywne, okazujmy naszą troskę o dobrostan ucznia. Tylko w ten sposób mamy okazję zniweczyć działania polityków, którzy chcą nas skłócić a narzędzie kontroli przekształcić w sieć wzajemnego wsparcia. To jedno z przykładowych działań, jakie powinniśmy podjąć w obliczu nadchodzącego buldożera centralizacji, który już rozgrzewa silnik.
Autonomia nauczycielska
Krok drugi to postawienie na autonomię. Jakkolwiek przesycone ideologią staną się nasze podręczniki, nie są one (na razie) obowiązkowe. Jeżeli, statut szkoły jest opresyjny, co jest wymówką tak samo często jak bywa autentyczną przyczyną, i stoi nam na przeszkodzie w pełnym skupieniu się na tym co dobre dla dziecka, wystarczy sobie przypomnieć, że statut można zmienić. Dzieje się to już w coraz większej ilości szkół. Ale musimy mieć dobre relacje z dyrekcją. Czyli wracamy do relacji.
Jeżeli wszyscy zaczniemy podważać dominację papierologii nad pedagogiką, i przestaniemy być urzędnikami, a powrócimy do ideałów jakie nami kierowały gdy wybieraliśmy ten zawód, rodzice staną za nami, i nawet ci dyrektorzy, którzy drżą przed kontrolami kuratorium i zarzucają nas tabelkami do wypełnienia, staną po naszej stronie.
Oddolność
Trzecim instrumentem, który również bazuje na oddolności, jako naturalnej antytezie centralizacji, jest organizowanie się w sieci wsparcia w postaci na przykład grup na Facebooku. Od kilku lat można zaobserwować jak ważnym instrumentem w walce z autorytaryzmem mogą być media społecznościowe. Grupa Ja, Nauczyciel ma już ponad 52 tysiące członków – jest to naprawdę imponująca liczba. Ruch Ja, Nauczyciel stoi za zainicjowaniem niedawnego strajku, oraz odgrywał ważną rolę w jego podtrzymywaniu. To nauczyciele skupieni w tej grupie współorganizowali w całej Polsce Narady Obywatelskie o Edukacji, w których brali udział również rodzice i uczniowie. Ten kto myśli, że nic nie może, jest w błędzie. Nie możemy jedynie narzekać, że nic nie możemy. Robimy ruch – tworzymy własny związek, budujemy platformy edukacyjne (Eurudyta) organizujemy narady, wspieramy się i pomagamy.
Czy czeka nas scenariusz z Opowieści Podręcznej? Wydaje się, że są ludzie, którym się on marzy, i ci ludzie przenikają coraz wyżej w struktury władzy, a co znamienne, są kierowani w stronę oświaty. Na razie edukacją zajmują się ludzie zafiksowani na przeszłości, podczas gdy szkoła coraz bardziej odstaje od teraźniejszości.
Obecna władza wyraźnie tęskni do szkoły takie jaką jej politycy sami kończyli, i dlatego tym tragiczniej prawdziwa jest konstatacja, że “dzisiejsza szkoła przygotowuje młodych ludzi do świata, który już dawno nie istnieje”. Obecni uczniowie szkół wyjdą z nich na rynek, na którym będą obowiązywać reguły czy istnieć zawody które przewidzieć mogli futuryści i pisarze science-fiction, podczas gdy oświatę projektuje się na zasadzie nostalgii za czasami sprzed 40-50 lat. Centralizacja jedynie zwiększa bezwładność szkoły utrudniając jej nadążanie za zmianami w społeczeństwie. Jeżeli chcemy, jako nauczyciele, przenosić młodzież w przyszłość, na razie jesteśmy zdani na siebie, swoją kreatywność i działania partyzanckie.
Zróbmy wszystko aby historia nie zatoczyła kolejnego koła, ponieważ w erze informacyjnej mamy możliwość sprawić, by autorytarne zapędy ludzi zapatrzonych w przeszłość zostały zdemontowane wspólnym, oddolnym wysiłkiem – mamy związki zawodowe – teraz jest ten moment, żeby do nich wstąpić – nauczyliśmy się o szkodliwości oceniania – teraz zmieńmy statuty naszych szkół. Doceniliśmy narzędzia do edukacji hybrydowej – wspierajmy tych, którzy je budują. Wiemy jak nisko upadły relacje z rodzicami – naprawmy je. A panów Czarnka i Góreckiego się przetrzyma.
Dariusz Sochacki
[1] https://oko.press/plan-ziobry-przejac-media-sady-a-nawet-szkoly/
Z dużym zainteresowanie przeczytałem artykuł Pana autorstwa i zgadzam się z z wnioskami wynikającymi z przeprowadzonej diagnozy tj. relacje, relacje i jeszcze raz relacja oraz zachęta do działań oddolnych (nie ma rzeczy niemożliwych, wszystko da się poprawić, ….). Martwi mnie jedynie fakt, powtórzony za innymi po raz kolejny, dotyczący dzielenia środowiska nauczycielskiego na „złych” dyrektorów i krzywdzonych przez nich nauczycieli. Pracujemy wspólnie dla dobra naszych dzieci, młodzieży, wychowanków. Wszyscy jesteśmy nauczycielami i tylko chwilowo (my dyrektorzy) mamy zakres obowiązków poszerzony o osobistą odpowiedzialność za funkcjonowanie szkoły. Uważam, że dopóty, dopóki nauczyciele i dyrektorzy będą stawiani po rożnych stronach barykady oświatowej to nigdy nie osiągniemy celów zawodowych. Poprawa relacji pomiędzy nauczycielami (w tym dyrektorami), a rodzicami jest warunkiem niezbędnym do zyskania aprobaty społecznej w sprawach artykułowanych przez środowisko oświatowe.
Napisałem dokładnie tak: „nawet ci dyrektorzy, którzy drżą przed kontrolami kuratorium i zarzucają nas tabelkami do wypełnienia” – sugerując, że 1. to nie zawsze wina dyrektora, 2. to nie jest reguła, choć są tacy, którzy tak się zachowują. Absolutnie się z Panem zgadzam – powinniśmy przestać postrzegać dyrektorów jak wrogów, a dyrektorzy powinni ufać nauczycielom. Inny przekaz nie był moim zamiarem. Dyrektorzy są tutaj kluczowi! Być może powinienem był to bardziej podkreślić