Boli mnie jak diabli i denerwuje (chociaż chciałabym napisać nieco dosadniej), gdy słyszę o negatywnej selekcji nauczycieli. Prawda jest taka, że obecnie nikt o zdrowych zmysłach nie rozpocznie pracy w szkole, kiedy w sklepie za rogiem na dzień dobry może liczyć na wyższą pensję, a w korporacji na start otrzymuje się dwa razy wyższą podstawę, ale przecież niektórzy są w zawodzie od lat!
Kończyli renomowane licea, zdawali egzaminy na studia, gdzie konkurowali z kilkoma innymi osobami o jedno miejsce. Szli do pracy w szkole, bo chcieli, a nie musieli z braku alternatywy. Przepraszam wszystkich młodszych pasjonatów pracy w szkole, wiem, że wasze pragnienia musiałaby być jeszcze większe niż moje, skoro wybraliście „karierę” w edukacji.
Oczywiście nie jestem aż tak naiwna, by nie wiedzieć i nie widzieć, że uczyć innych idą też życiowi nieudacznicy, którzy nie wiedzą, co zrobić ze sobą, więc wybierają jedyne znane im miejsce – szkołę; frustraci, którzy potrzebują poczuć, że sprawują nad kimś kontrolę, bo ich własne życie rozpada się między palcami; idealiści żyjący misją oraz ci, którym wydawało się, że to wszystko wygląda zupełnie inaczej i nie może być aż tak źle…
Od kiedy pamiętam chciałam pracować w szkole średniej. I tam pracuję. Jestem specjalistą i choć to może niektórych śmieszyć (tak czytam komentarze na forum wyśmiewające wykształcenie nauczycieli) mam wysokie kwalifikacje. Nie jestem żadnym odpadem po negatywnej selekcji! A ponieważ żadnym powołaniem człowiek się nie naje, ani nim nie zapłaci za dobra tego świata, pomału robię inne studia i przygotowuję do pracy w innym zawodzie. Czy to siła, czy raczej desperacja, że studiuję z osobami w wieku moich dzieci? A może szaleństwo? Nie wiem, czas pokaże.
Wierzę, że kapitalizm potrafi docenić fachowców i odpowiednio wynagrodzić za pracę, tylko dlaczego z nauczycielami wyraźnie coś nie wyszło? Dlaczego z mistrza staliśmy się dziadami? Dlaczego zamiast być przewodnikiem, z którym podążają inni, staliśmy się kwilącym kundlem z podwiniętym ogonem, którego wszyscy przeganiają, lżą i kpią, a my i tak merdając ogonem czekamy na ochłap z pańskiego stołu?
Niestety, nie będę tu winić kolejnych rządów, ministrów edukacji, reformy, prawa rynku, zmiany mentalności czy niż demograficzny, ale siebie samą i naszą nauczycielską brać. Pozwoliliśmy na wszystko, co mamy. Czas popatrzeć w lustro i przestać się usprawiedliwiać. Nie zasłaniajmy się żadnym „dobrem dzieci”. Spora część z nas została w szkole, bo nie ma pomysłu na siebie. Powiedz, gdzie mógłbyś/mogłabyś pracować od września, gdybyś stracił/straciła pracę? Bez żadnych usprawiedliwień, że misja, marzenia i takie tam. Gdzie?
Nawet boisz się o tym myśleć, że zostajesz bez etatu, bo miesiąc bez pensji, do dla ciebie katastrofa, prawda? Dlatego większość z nas zgodzi się jak niewolnik pracować ze zwiększonym pensum, siedzieć w szkole (jak jest na czym i gdzie) 8 dodatkowych godzin w oczekiwaniu, aż pan i władca rodzic lub uczeń zechce do nas przyjść na konsultacje. Część dziękować będzie komu może za okrojony etat, albo możliwość dorobienia w innej szkole, bo przecież nie widzi siebie poza tablicą. Prawda? Ale dlaczego nie odchodzimy, nie stawiamy twardych warunków? Czyżby jednak osoby wybierające ten zawód miały w sobie skazę, drobny rys osobowości, słabość, która nie pozwala im rzucić wszystkiego, postawić się i walczyć, tylko nakazuje tkwić i szukać pięknych usprawiedliwień?
Nie szukajmy poparcia w uczniach, rodzicach, politykach, skoro sami z siebie godzimy się być popychadłem, bojącym się wystawić słabą ocenę uczniowi z uwagi na potencjalne skargi jego rodziców, brak popularności wśród uczniów, niezadowolenie dyrekcji. Wiedza zeszła na dalszy plan, rodzice mają wymagania dobrych ocen i ich oczekują, niezależnie od stanu wiedzy. Dzieciaki maja świadomość, że posiadają swojego nauczyciela w garści, jest za nie całkowicie odpowiedzialny i za ich oceny (o paranojo!) też. Poza niewielką garstką uczniów, to nauczycielowi bardziej zależy na wynikach egzaminów zawodowych, matur, ba, nawet sprawdzianów. Czy to nie absurd?!
Wiedza do najcenniejsze dobro, ale najwyraźniej nauka znowu musi stać się przywilejem, z którego wprawdzie może skorzystać każdy, ale nikt nie może być na nią skazany. A nauczyciel? Nauczyciel to zwód, a nie wyrok.
Beata Wermińska