Chyba nie będzie przesadą, ani kłamstwem jeśli napiszę, że prekursorem antypedagogiki był Janusz Korczak. To on przecież twierdził, że dziecku należy oddać wolność do samodecydowania o sobie, a nauczycielowi przypisał rolę przewodnika w myśl antypedagogicznej zasady: lepiej wspierać zamiast wychowywać.
Podstawowym warunkiem tego wspierania jest jego dobrowolność i nasze tradycyjne: „nauczyciel wie lepiej niż wychowanek, co jest dobre” należy zastąpić prawem dziecka do wyboru opartym na zaufaniu, że wybierze ono dobrze. Trudne, prawda? Bo jak pozwolić, by uczeń decydował sam? Jak zaufać na tyle, by nie musiał włączać kamerki? Jak wyzbyć się tej wiecznej kontroli i przekonania, że jak nie nauczy się wszystkiego, co każdy z nas wtłacza mu do głowy, to nic nie osiągnie, nikim nie będzie?
Punktem wyjścia antypedagogiki jest akceptacja stanowiska, że każdy człowiek (dziecko to też człowiek) już od narodzin posiada kompetencje do samostanowienia, czyli potrafi interpretować i oceniać świat według własnej, subiektywnej perspektywy i odpowiednio postępować w zależności od sytuacji. Za datę narodzin tego ruchu uważa się rok 1975, gdy ukazała się publikacja Ekkeharda von Braunmühla „Antypedagogika. Studium o zniesieniu wychowania”, która w swej wymowie wyrażała sprzeciw wobec dotychczasowego przedmiotowego traktowania dzieci, przemocy wobec nich i ograniczania swobody. Na to miejsce zaproponowano: wolność, równość, przyjaźń, samostanowienie oraz odpowiedzialność. Wychowanie celowościowe nie gwarantuje równoprawnych stosunków między wychowawcami, a ich podopiecznymi. Nie da się pogodzić idei kształtowania czyjejś osobowości, formowania nakazami, zakazami i ograniczeniami z ideą tolerancji, szacunku i zaufania do tych osób. Takie wychowanie dyrektywne niesie ze sobą więcej szkód niż pożytku, gdyż jest podejmowaniem za kogoś decyzji, narzucaniem swojego punktu widzenia, systemu wartości i potraktowaniem innej osoby w sposób przedmiotowy.
Zdaniem zwolenników antypedagogiki, to właśnie nasz system wychowania oparty na rządzeniu, dysponowaniu i narzucaniu jest odpowiedzialny za rozwój agresji, nienawiści i wszelakich postaw destrukcyjnych. Podstawowym założeniem antypedagogiki jest odrzucenie naszych, czyli dorosłych, a jeszcze szczególniej nauczycielskich „ambicji pedagogicznych” i zastąpienie ich fundamentalną zasadą, iż mały człowiek nie jest istotą, którą należałoby wychowywać, ale wspierać! Jako nauczyciele mamy szczególne „skrzywienie” by brać na siebie odpowiedzialność za uczniów. To my rozliczamy sami siebie za uczniowskie wyniki, jako swoje porażki traktujemy ICH niezdane egzaminy. Jako rodzice popełniamy ten sam błąd. Nasze dzieci, nasi uczniowie wzrastają w atmosferze, w której dorosły bierze za nich odpowiedzialność, a to oznacza przecież dokładnie tyle „ty jeszcze nie jesteś odpowiedzialny za siebie”! I takich młodych ludzi, bez wiary w siebie, bez poczucia odpowiedzialności, bez poczucia, że dzieżą stery wypuszczamy w świat. Najpierw wmawiamy im, że są kurczakami, a potem dziwimy się, że tak niewielu odważy się latać!
Nie wychowywać, wcale nie oznacza nie uczyć. Oczywiście nauczyciel ma przekazywać wiedzę w sposób najlepszy jaki potrafi i nie ingeruje, co z tym robi dziecko, czyli wyzbywamy się „roszczenia pedagogicznego”. Bez niego, zdaniem praktyków antypedagogiki” można osiągnąć znacznie więcej. Młodzi ludzie powinni mieć prawo do kontrolowania swojej nauki, wówczas będą chodzić do szkoły z wolnym od lęków przed złymi ocenami, a z odkrywczym nastawieniem. Jednak, po pierwsze nauczyciel rzeczywiście musi przekazywać treści ciekawe dla młodego człowieka, wciągające go i potrzebne, a po drugie, uczeń powinien mieć przekonanie, że od JEGO decyzji zależny jego życie. I tak zamyka się koło.
Beata Wermińska