Rozmowa z Jarosławem Markiem Spychałą, twórcą LEGO-LOGOS, o edukacji, inspirowaniu, wilkach i odwadze do zmian.

Michał Tomasik: W 2005 roku Polityka pisała o znudzonym powtarzaniem, że „Platon wielkim filozofem był” wykładowcy, który przy pomocy Lego, filozofii i Gwiezdnych Wojen chce uczyć. Jak ci idzie?

Jarosław Marek Spychała: Ja i wiele innych osób prowadząc zajęcia filozoficzne w szkołach pokazaliśmy, że można. Wrzucony do wody kamień zostawia kręgi, które się rozchodzą po lustrze wody. W tym lustrze przejrzeli się inni i nagle się okazało, że oni mogą też uczyć inaczej. Swoje zrobił też strajk nauczycieli. Strajk nie odniósł sukcesu, ale skonsolidował nauczycieli – zintegrował ich w sposób niezależny od systemu, zaczęli się spotykać i wymieniać metodami, sposobami nauczania, doświadczeniami. A wszystko niespodziewanie ułatwił wirus – wszystko zaczęto organizować w internecie, co bardzo ułatwiło nauczycielom udział w konferencjach, szkoleniach itd. A nie mniej ważnym jest fakt, że udało się zainteresować akademickich filozofów szkolnym nauczaniem.


MT: Jak?

JS: Wychodząc im naprzeciw, dając narzędzia. Nie można czekać na decyzję Ministerstwa Edukacji, że oto filozofia będzie wszędzie nauczana. Można jednak użyć filozofii jako formy wsparcia w nauczania np. języka polskiego. Wspomagamy w ten sposób polonistów i jednocześnie upowszechniamy wiedzę filozoficzną. Do wielu akademików dotarło, że w szkole nie potrzeba „wykładów z filozofii”, lecz „inspiracji z filozofii”.


MT: Inspirować z filozofii? Co to znaczy?

JS: Tak, inspirować. Nie chodzi o to, aby uczniów filozofią zanudzić, lecz ich nią zaciekawić. Nie każdy po szkole średniej musi iść na filozofię, ale każdemu przyda się z pewnością umiejętność krytycznego myślenia, którego filozofia miedzy innymi uczy. Jeśli podamy filozofię w takiej nienachalnej formie, to każdy uczeń weźmie z niej tyle, ile poczuje, że potrzebuje – za Sokratesem po Atenach chodzili uczniowie nie dlatego, że musieli, lecz dlatego, że chcieli.

W filmie 300 młody spartanin spotka na swojej życiowej drodze wilka i musi sobie z tym sam poradzić. Ostatecznie udaje mu się pokonać wilka, ale nie dlatego, że w szkole uczył się wszystkiego na pamięć, lecz dlatego, że nauczono go samodzielnego myślenia. A tego uczy się nie w ten sposób, że do wszystkiego się zmusza, lecz dlatego, że daje się uczniowi możliwość dokonywania wyborów licząc się jednocześnie z tym, że może on popełnić błąd.

Zmiana nie następuje, kiedy przeczytasz tysiąc książek – czasami wystarczy jedno zdanie.

Jarosław Marek Spychała


MT: To jak walczyć z wilkiem?

JS: Z wilkiem trzeba umieć sobie radzić. Nie zawsze walczyć (śmiech). Nie da się przygotować ucznia na każdego konkretnego wilka, którego spotka on w swoim życiu, ale mniej więcej wiemy, czego potrzeba w takiej konfrontacji – np. sprytu i odwagi. Dlatego, po pierwsze, szkoła powinna kształcić ku samodzielności. Tego możemy dokonać m. in. w ten sposób, że pozwolimy uczniom uczyć się „po drodze”, czyli, że nie będą się uczyć np. muzyki dla samej muzyki, lecz „po coś”, że będą rozumieli „po co” tego lub czegoś innego się uczą.

Gdyby zapytać młodego ateńczyka w V wieku p.n.e., po co uczy się muzyki, to udzieliłby jasnej i sensownej odpowiedzi: żeby przeżyć w walce. Dlaczego? Bo ówczesny szyk walki, tzw. falanga, była zależna od poczucia rytmu każdego jednego piechura. A tego ateńczyk uczył się właśnie na muzyce. Po co dzisiaj uczymy się muzyki?  


MT: Dla łatwej piątki. Co dalej?

JS: Po drugie, potrzeba kluczowych zmian w higienie pracy. Klasy muszą być mniejsze o połowę – około 16 osób – żeby z każdym można było nawiązać kontakt, żeby nikt nie był anonimowy, żeby dla każdego ucznia mieć czas. Dziecku trzeba poświęcić dużo uwagi, bo ten okres kształtuje całe późniejsze jego życie, co składa się na jakość całego społeczeństwa. Dalej, każdy nauczyciel musi mieć swój gabinet. Nauczyciele nie mają nawet miejsca, gdzie mogą usiąść, zastanowić się, co mają robić, wypić herbatę, czy chwilę odpocząć. Dlaczego rozumiemy, że lekarz musi mieć swój gabinet, że pracownicy w firmach mają swoje gabinety czy biurka, ale nie rozumiemy, że nauczyciel też tego potrzebuje. Ci ludzie pracują pod ogromną presją. Profesor na uniwersytecie też ma swój gabinet, a przecież nie musi co chwilę na lekcji uciszać i pilnować, czy ktoś z uczniów nie uderzy głową w ławkę. Pensum nauczyciela – „czas przy tablicy” – powinno wynosić 8 godzin. No i pensja dwa razy większa.


MT: W teorii to brzmi super – poświęćmy każdemu uczniowi więcej czasu, dajmy nauczycielowi więcej swobody, przywróćmy prestiż. Tylko, że w praktyce jest to trochę absurdalne. 8 godzin? Teraz jest to ponad 20 godzin.

JS: Usłyszę pewnie, że to populizm, ale ja nazywam to szacunkiem. Jeśli oczekuję od pracownika efektów pracy, to muszę mu stworzyć warunki do niej i właściwie go za pracę wynagradzać.

Wymagamy od nauczycieli, żeby uczyli na najwyższym poziomie, ale nie wysyłamy ich na szkolenia, żeby podnosili swoje kwalifikacje, bo rzekomo nie ma pieniędzy. Nie ma ich też na wyższe pensje. Jeśli nauczyciel chce, to musi to robić po pracy, czyli w weekendy, a wtedy powinien odpoczywać. Trzeba mu dać przestrzeń i czas do samorozwoju. Czas pracy nauczyciela to nie jest te dwadzieścia parę godzin, tylko jeszcze praca w domu – przygotowanie do lekcji, sprawdziany, wywiadówki. Lekcja jest jak koncert duszy – trzeba się do niego przygotować psychicznie, fizycznie, merytorycznie, wykonać koncert i potem się zregenerować – jak Herbert von Karajan.

Trzeba budować prestiż zawodu nauczyciela poprzez godne warunki jego pracy. I dlatego trzeba odważnie rozmawiać o systemie edukacji.

 
MT: Przecież ciągle rozmawiamy o reformach, o edukacji, zmieniają się ministrowie, nauczyciele wywierają presję na rządzie. O czym mamy jeszcze rozmawiać? O filozofii w szkole?

JS: Pytanie nie brzmi, czy filozofia powinna być w szkole, lecz czy mamy filozofię szkoły? Oczywiście, że było wiele reform itd. Ale dla mnie to nie były poważne rozmowy. Rozmowa będzie wtedy poważna, jeśli na stole połóżmy stosowne środki. W roku 2019 wydatki na oświatę, naukę i szkolnictwo wyższe, to – o ile dobrze pamiętam – około 85 miliardów złotych – ta suma musi się co najmniej podwoić lub potroić. Pewnie nie ma w Polsce osoby, która by zaprzeczyła temu, że warto wydawać na edukację, że warto w nią więcej inwestować. To czemu tego nie robimy? Czemu nie stawiamy tak pytań w debacie publicznej? Bo w ten sposób nie umiemy rozmawiać.

MT: Wydatki na oświatę z roku na rok rosną – głównie z budżetu jednostek samorządu terytorialnego. A te narzekają.

JS: Górnicy tylko tupnęli nogą i znalazły się miliardy, które państwo wyrzuci w błoto. Rząd się ich przestraszył. Nauczycieli rządzący się nie boją, bo to w zdecydowanej mierze kobiety. Pytam się gdzie są ci ojcowie, którzy tak narzekają na poziom edukacji? Czemu nie wyszli, by wesprzeć nauczycieli? Trzeba to jasno powiedzieć – to państwo jest odpowiedzialne za edukację! Samorządy mogą w tych kosztach partycypować, ale główny zastrzyk musi iść z puli państwowej. Tu potrzebne jest radykalne zwiększenie środków na edukację, którego żaden samorząd nie dźwignie. Ale nauczyciele i rodzice nie umieją w górniczym modusie rozmawiać o edukacji – a powinni! Powinni odważnie formułować swoje postulaty i równie odważnie się ich domagać!


MT: Mówiłeś, że nie umiemy rozmawiać. Przecież uczymy się rozmawiać prawie od kołyski.

JS: Nie, nie uczymy się. Dam przykład. Tu gdzie mieszkam, w Konstancji, jak przysiada się do mnie w barze przypadkowy koleś i mówi: „Cześć, jestem Hans. Nie znam tutaj nikogo. Pogadajmy”, to wszystko jest w porządku. Każdy to rozumie. I nikt tego nie odbiera jako dziwne. Tymczasem w Polsce: „Cześć, jestem Krzysztof. Jestem na weekend w Gdańsku, nikogo nie znam. Pogadamy?” budzi nieufność. Pedał? Chce mnie okraść? Jakiś wariat? To wynika z tego, że nie uczymy się rozmawiać. A na to jest miejsce w szkole i potrzeba do tego stosownych warunków. Jeśli klasa liczy plus minus 30-osób i uczeń mówi coś szczerze, a wszyscy się śmieją, to on nie będzie więcej szczery, stanie się podejrzliwy, nieufny, zachowawczy.

W mniejszych klasach można temu przeciwdziałać, ponieważ łatwiej jest w nich budować przyjazną atmosferę. A na to trzeba środków. A jak zareaguje społeczeństwo, gdy nauczyciele powiedzą, że chcą więcej środków na edukację? Ostatnio usłyszeliśmy: nauczyciele to darmozjady, ich postulaty są podżegane politycznie, to terroryści, bo robią z dzieci zakładników itd. Rzeczywiście umiemy rozmawiać?

Jarosław Marek Spychała

 
MT: Do tego potrzeba też odwagi.

JS: O tym mówi platoński mit o jaskini. Wyjście na światło wiąże się i ze szczerością, i z odwagą. Musimy pokazać jacy jesteśmy. Odwagą wykazali się nauczyciele i uczniowie, którzy otwarcie przyznali, że są homoseksualistami. W tych coming-outach nie chodzi tylko o orientację seksualną. Chodziło o odwagę do bycia sobą i w konsekwencji do bycia szczęśliwym.

Wielu twierdzi, że w szkole nie ma na to miejsca, że oni nigdy nie rozmawiali o „takich rzeczach” w szkole itd. Naprawdę chłopcy nigdy nie rozmawiają o dziewczętach w szkole, a dziewczęta nie rozmawiają o chłopcach? Rozmawiają, tylko nikt ich za to nie piętnuje i dlatego nawet tego się nie zauważa. I właśnie m. in. dzięki temu, że mogą o tym rozmawiać, mogą też się rozwijać.

Powiedzieć natomiast na głos, że jest się homoseksualistą, wymaga nie lada odwagi i często kończy się odrzuceniem przez grupę. Ale co ważniejsze, traktując negatywnie uczniów homoseksualnych dajemy implicite reszcie przykład tego, jak potraktujemy pozostałych, którzy będą się pod jakimś względem różnić od grupy. I to m. in. zabija umiejętność rozmowy, indywidualizm i kreatywność w szkole – kreatywność polega przecież m. in. na tym, że myślę inaczej niż reszta.

Jeśli chcemy zmian w edukacji, to musimy to głośno i odważnie artykułować. Tylko wtedy możemy wygrać.

Chcesz zmiany, to najpierw to powiedz.


MT: A co chcemy wygrać?

JS: To pytanie rzadko pada w polskiej edukacji. Czego chcemy za 50, 100 lat? Kiedyś na konferencji „Pomorze 2030” słyszałem, że powinniśmy kształcić uczniów pod przyszłe zawody. Na przykład mamy kształcić informatyków, bo „teraz wszystko przenosi się do internetu” – uzasadniał ktoś z prelegentów. Dziś te słowa mogą brzmieć proroczo. Ale wtedy odpowiedziałem „Nie!” i nadal tak myślę. Nie kształcimy w szkole biologów, chemików, czy informatyków. Kształcimy człowieka! Nie możemy kształcić uczniów pod kątem zawodów, których za chwile może już nie być. Informatyk może być tylko informatykiem. Człowiek może być każdym. W szkole kształcimy i wychowujemy człowieka, który w przyszłości sam zdecyduje, co dla niego najlepsze. My powinniśmy go przygotować do dokonywania takich wyborów.  

Moim zdaniem edukacja humanistyczna to przyszłość. Na tym polu mamy olbrzymi potencjał. Moglibyśmy postawić na tzw. soft skills i za 10 lat będziemy kompletnie innym społeczeństwem. Te „umiejętności miękkie” błędnie kojarzą się ze słabością. Tak naprawdę jest na odwrót, ponieważ to właśnie one dają siłę i pozwalają twardo stąpać po świecie. Zainspirujmy uczniów i dajmy im odwagę, a oni sami znajdą swoje miejsce w świecie. Nie róbmy tego za nich. Powiadam zatem edukacja humanistyczna – nie odchodźmy od wartości, jaką jest człowiek sam w sobie.

MT: Odchodzimy od tego? Mówi się, że po prostu ułatwiamy sobie życie.

JS: W wielu miejscach eliminujemy czynnik ludzki. Konsultantami online są roboty, w sklepach płacimy przy ekranach. Tracimy kontrolę nad systemem. Niemcy powiadają, że przestali „żyć” a zaczęli „funkcjonować”. Prowadzi to do tego, że zaczynamy się dostosowywać do systemu w znaczeniu narzędzi, które miały nam pomagać w życiu, a nie ograniczać to życie. Tu brakuje humanizmu, czyli pierwiastka ludzkiego, spojrzenia na potrzeby i naturę człowieka. Dobry inżynier czy programista, musi rozumieć ludzkie potrzeby. Inaczej będzie projektował niefunkcjonalne maszyny czy budynki. Humanistyczna edukacja pozwala spojrzeć na człowieka jako na istotę niedoskonałą ze słabościami i pozwolić mu się doskonalić, bez osądzania. Edukacja humanistyczna nie musi bezpośrednio zmieniać świata, wystarczy, że zmieni, zainspiruje człowieka do tych zmian.


MT: Zdążymy przed 2030?

JS: Zostało 10 lat. Nie jest źle i jest to wciąż możliwe. Musimy się zabrać do pracy. Trzeba zainwestować – mniejsze klasy, gabinet dla nauczyciela, pensum 8 godzin, dwukrotnie wyższe wynagrodzenie. Do szkół ściągnijmy ekspertów od umiejętności miękkich. Po co uczyć komunikacji interpersonalnej na szkoleniach pracowniczych w wieku 30-40 lat, skoro można od małego. Musi być jak najwięcej mostów – kontaktu – między uczelniami wyższymi a szkołami podstawowymi i średnimi. Przedmioty uniwersytecie – tam, gdzie to możliwe – mogą rozpoczynać się i inspirować już w szkołach podstawowych i średnich.

Jarosław Marek Spychała jest wykładowcą Collegium Civitas i uniwersytetu w Konstancji, twórcą filozoficznej metody edukacyjnej LEGO-LOGOS, autorem m.in. książki „Jaskinia. Droga rebeliantów”.


rozmawiał Michał Tomasik

Dodaj komentarz