O odkrywaniu swoich mocnych stron w działaniu, nazywaniu talentów, które zwiększa wiarę w siebie, i o dawaniu dzieciom szansy, by były sobą, gdy współpracują z innymi, opowiada dr Agnieszka Wojnarowska z Uniwersytetu Warszawskiego, autorka Dziennika mocy w akcji wydanego właśnie przez Fundację Kosmos dla Dziewczynek.
Dziennik mocy w akcji stawia współpracę ponad rywalizacją, co wcale nie jest oczywiste w kontekście dzisiejszego modelu edukacji czy sposobu wychowywania dzieci.
W świecie nie funkcjonuje się w pojedynkę. Projekty, w których bierzemy udział: naukowe, zawodowe czy twórcze, wymagają bardzo różnorodnych doświadczeń i wiedzy z wielu dziedzin, więc nie jest możliwe, żeby efektywnie działać i pracować samodzielnie, bez żadnego wsparcia. Współpraca jest niezbędna.
Niby to wiemy, a jednocześnie wymagamy od dzieci, żeby były najlepsze: wygrywały zawody sportowe i konkursy naukowe. Rywalizacja jest w nas mocno zakorzeniona.
Tak, i myślę, że powinniśmy trochę zluzować, jeśli chodzi o te życiowe zawody. Żeby się nie okazało, że nasze oczekiwania są ważniejsze niż to, jakie realnie są możliwości i moce naszych dzieci. Gdy mamy koncepcję, kim powinny być i do czego powinny dojść, dosyć łatwo przegapić to, co tak naprawdę jest w nich wartościowe. Oczywiście są dzieci, które kochają się ścigać czy rywalizować i czemu miałyby tego nie robić? Ale są też takie, które tego nie lubią, a mają inne talenty, inny potencjał.
Rodzice czasami nawet nie próbują go dostrzec.
To jest trochę opowieść o przegapianiu dzieci i tego, co jest w nich mocne, piękne i wartościowe, kiedy na plan pierwszy wysuwają się nasze pomysły i kiedy zachęcamy je do wyścigu, bo muszą być najlepsze. Powinniśmy zadać sobie pytanie, czy chcemy, żeby dzieci realizowały nasze plany na życie, czy żeby odkrywały, kim naprawdę są i z tego korzystały. Ważna jest świadomość tego, czego ja, jako dorosła osoba, oczekuję od swojego dziecka. Czy potrafię je docenić takie, jakie jest, czy potrafię je przyjąć, czy cały czas mam jakieś własne pomysły na dziecko.
Nie jest przecież tak, że każdy jest urodzonym liderem czy liderką.
Dlaczego każdy z nas miałby być liderem czy liderką? Komu by wtedy przewodził? Jak pracuję ze studentami i studentkami, często robimy ćwiczenia, które mają pokazać, jakie role występują w naszym zespole zajęciowym, i nagle się okazuje, że wszyscy chcą być liderami i liderkami. To jest szalone!
Przecież w zespole samych liderów nie ma mowy o współpracy, jest tylko walka i współzawodnictwo.
Jest to oczywiście pewna społeczna moda. Podobnie jak w ćwiczeniach rekrutacyjnych – kandydaci i kandydatki często myślą, że przeprowadzane są one po to, żeby wyłonić osobę, która będzie najszybsza, najsilniejsza, najbardziej decyzyjna. Realnie okazuje się, że rekruterzy i rekruterki nie zawsze szukają kogoś o umiejętnościach liderskich.
A kogo?
Ludzi, którzy potrafią się dogadać, poszukać kompromisu, potrafią ustąpić, sprawdzić, czy praca przebiega dobrze, albo dodać energii innym. Badania [1] pokazują, że w zespołach, w których jest większa różnorodność ról, lepiej się pracuje, jakość pracy jest wyższa, a członkowie i członkinie takich zespołów mają z pracy większą satysfakcję. Zespół, w którym brakuje kogoś, kto dba o dobrą atmosferę, albo osoby, która potrafi powiedzieć: „to mi się nie podoba”, nie ma przyszłości.
Teraz wiele dzieci sprawdza się w niesieniu pomocy czy budowaniu wsparcia w klasie, do której dołączają dzieci z Ukrainy. Możemy zaobserwować, jaką działanie ma niezwykłą moc. To ważna lekcja?
To na pewno ważna lekcja empatii i różnorodności w praktyce. Ważne, żeby nie nakładać na dzieci za dużo odpowiedzialności i nie przymuszać ich do żadnych działań. Dobrze, żeby to było spontaniczne, wynikało z chęci i potrzeb dziecka, a nie stało się jakimś wielkim poświęceniem. Chodzi o to, żeby niesienie pomocy rozumiały jako odruch serca i korzystanie ze swoich zasobów, a nie przymus i konieczność działania kosztem siebie.
W ten sposób każda osoba może realizować swój potencjał i robić tyle, na ile pozwalają jej możliwości, a niekoniecznie to samo co wszyscy wokół. I oczywiście dorośli powinni przygotować dzieci na to, że reakcje na ich wsparcie i pomoc też mogą być różne.
Czy Dziennik mocy w akcji jest po to, żeby nasze dzieci miały łatwiej niż my?
Dziennik mocy w akcji to narzędzie, które może służyć dzieciom i rodzicom. Ma inspirować, poszerzać perspektywę. Przyda się nauczycielom i osobom, które pracują z dziećmi, da świeże spojrzenie. Skupia się na rolach, które dotyczą myślenia i intelektualnego wkładu w działanie, typu generowanie czy testowanie pomysłów, na mocach, które mogą być emocjonalnym wkładem w zespół, takich jak podtrzymywanie na duchu, dodawanie energii czy dbanie o relacje, a także na rolach związanych z realizacją i koordynacją działania.
Dziennik umożliwia dziecku znalezienie swojej mocy.
Ma dwa cele. Pierwszy: „zobacz, jaka/jaki jesteś naprawdę, co przychodzi ci łatwo, co lubisz robić, co jest twoją naturalną predyspozycją”. Drugi cel to wzmacnianie współpracy i różnorodności. W Dzienniku nie chodzi oczywiście o wydajność, tylko raczej o to, żeby każdy mógł korzystać z tego, kim jest. Dziennik jest o tym, że każdy z nas ma w sobie dobre rzeczy, niekoniecznie te, które są społecznie wyniesione wysoko.
Co się dzieje, gdy ulegamy presji otoczenia, a nie szukamy mocy w sobie?
Jako dzieci uczymy się pożądanych przez nasze otoczenie sposobów funkcjonowania i one w dorosłości się usztywniają. W związku z tym dziecko, które zawsze musiało walczyć o oceny, uczy się tego, że one stanowią o jego wartości, i w dorosłości ma więcej do rozmontowania, żeby dostrzec, że jego wartość nie zależy tylko od tego, ile zarabia i czy odnosi sukcesy.
Jeśli nie mamy tego typu wiedzy o sobie, to rozwijamy obraz siebie, z którego jesteśmy zawsze niezadowoleni, bo to jest obraz, który mówi, jacy powinniśmy być, a nie, jacy naprawdę jesteśmy.
A to nie prowadzi do niczego dobrego.
Jak można naprawdę żyć i korzystać z tego, kim jesteśmy, i z tego, co życie nam oferuje, jeśli cały czas staramy się być kimś innym?! To jest bardzo męczące. W gabinetach terapeutycznych można spotkać wiele osób, które przez całe życie próbują dobić do jakiegoś standardu i są po prostu nieszczęśliwe. Czasem przestają czuć siebie – gdy pytam: „co czujesz?”, słyszę: „a co powinnam/powinienem czuć?”. To jest cały czas to pytanie: „jaka powinnam być/jaki powinienem być?”. To wchodzi w nas bardzo głęboko. Warto to odwrócić i poznać siebie.
Cały „Kosmos dla dziewczynek” jest właściwie o tym. Dziennik mocy w akcji wpisuje się w te cele: żeby dzieci mogły być tym, kim są, i żeby mogły rozwijać się w różnych kierunkach, które są dla nich wartościowe. Zobacz swoje dziecko i wzmacniaj w tym, co jest w nim cenne. Spróbuj odkryć jego moc, a nie ją z góry narzucać. A do tego „nie musisz mieć wszystkich mocy, zgromadź ekipę” – to przeciwieństwo bycia zosią samosią i otwarcie się na współpracę z innymi.
Tak, ta myśl też jest gdzieś tu zaszyta. Nie musisz być ideałem i nie musisz mieć wszystkiego, możesz mieć coś i możesz się łączyć z innymi ludźmi. To może truizm, że nikt nie jest samowystarczalny, ale ile z nas stara się takimi być… Możemy uczyć nasze dzieci innego podejścia. W Dzienniku namawiamy, żeby się rozejrzeć wokół siebie i dostrzec moce koleżanek i kolegów. Możemy też zrobić sobie rodzinną mapę mocy i zobaczyć, jak funkcjonujemy w tej najmniejszej komórce społecznej.
Nasze moce są różne w zależności od składu grupy, do której w danej chwili wchodzimy. To uwalniające, że nie musimy się usztywniać w jakiejś roli. Rzeczywiście tak jest, że w różnych konfiguracjach różne umiejętności i talenty mogą być potrzebne i mogą się ujawniać. Jak trafiam do grupy, w której jest niski poziom energii, to mogę przejąć inicjatywę, a w innej będę miała tendencję, żeby się trochę wycofać i zająć czymś innym. To jest w porządku.
To jest supermoc, że nie trzymam się sztywno ram. Pewna elastyczność jest wartością. Warto też pamiętać, że nie we wszystkim musimy być dobrzy, możemy pewnych ról po prostu nie lubić. Możemy mieć swoje preferencje.
Najważniejsze, żeby je poznać.
No właśnie, a często nawet nie rozmawiamy na ten temat z dziećmi. Pytamy: „co robiliście w szkole” i „dlaczego to, a nie coś innego?”. A jak mogą brzmieć pytania, żeby wzmacniały nasze dzieci w budowaniu mocy? Zapytajmy: „co ci się podobało w szkole, a co nie?”, „jaki był dobry moment tego dnia?”, „kiedy było ci trudno?”, „co wolałabyś/wolałbyś robić?, „na co miałaś/miałeś ochotę?”. Takie pytania kierują uwagę naszych dzieci na ich realne doświadczenia i odczucia, a nie tylko na zadanie, które wykonywały. Pytajmy raczej, czego doświadczały w związku z tym zadaniem. Posłuchajmy, nie podważajmy, nie doradzajmy nieproszeni: „Ja na twoim miejscu…”. Podczas takiej rozmowy wydobywamy i nazywamy to, co jest jeszcze nieuświadomione – w ten sposób pomagamy dzieciom budować samoświadomość.
Sama obserwacja dzieci też jest ważna?
Kiedy widzimy nasze dziecko w działaniu, to możemy nazywać to, co widzimy. „Widziałam, że się przestraszyłaś i chciałaś się wycofać, ale coś takiego się wydarzyło, że jednak zostałaś. Pamiętasz, co sobie wtedy pomyślałaś?” Ważne jest omawianie doświadczeń. Tych zwykłych i codziennych, nie tylko egzaminu czy konkursu. O, przywołuję przykłady i przychodzą mi te, w których sprawdza się osiągnięcia. Nasze pokolenie jest tym obciążone. W Dzienniku mocy w akcjiczytamy, że samo określenie mocy ma swoją moc, bo nazwanie talentu zwiększa wiarę w siebie. Nazywanie to jest narzędzie samoświadomości. Jak buduję świadomość swoich mocnych stron, to rozwijam pewność siebie, która jest oparta na tym, co realnie we mnie jest, a nie na wyobrażeniach, jaka powinnam być. Nazywam rzeczywistość, a nie oczekiwania. Z tej samoświadomości płynie pewność siebie.
A co, jeśli dziecko nie jest zadowolone ze swojej mocy?
Rolą dorosłych jest rozwijanie w dziecku takiego myślenia o sobie i o świecie, żeby zauważało, że nie wszyscy muszą być tacy sami, że możemy być różni i to jest w porządku, że jedne rzeczy przychodzą nam z łatwością, a inne wymagają pochylenia się nad nimi. Nie musimy starać się ciągle być idealni, lepsi. Możemy być dumni z tego, co w nas jest. To jest gruba robota, bo większość nas, dorosłych, nie ma takiej perspektywy.
W idealnym świecie nasze dzieci byłyby świadome swoich mocy, tego, że w grupie siła i nie każdy musi być liderem/liderką. Co taka wiedza zmieniłaby w społeczeństwie i w ludziach?
Wyobraźmy sobie, że Dziennik mocy w działaniu jest naszym sposobem patrzenia na świat.
Bylibyśmy bardziej w kontakcie ze sobą. Bliżej siebie. Lepiej byśmy się ze sobą komunikowali. Jakbyśmy potrafili bardziej ze sobą współdziałać, to różne rzeczy szłyby nam łatwiej i sprawniej, więc mielibyśmy więcej przestrzeni dla siebie na odpoczynek, przyjemności i oddech od działania. Myślę o świecie, w którym ludzie są zadowoleni z siebie i żyją w zgodzie ze sobą. To byłaby nadzieja dla naszych relacji.
Przeczytaj także:
Gry, które uczą współpracy
Dr Agnieszka Wojnarowska jest psycholożką, psychoterapeutką i wykładowczynią na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. W „Kosmosie dla dziewczynek” jest autorką rubryki „Poczuj siebie”. Prowadzi psychoterapię, badania naukowe oraz zajęcia dla dzieci, młodzieży i dorosłych, wspierające kontakt ze sobą i rozwój samoświadomości. Fascynuje się związkami ciała i psychiki. Jest mamą dwojga nastolatków, miłośniczką gór, ruchu i medytacji.