W życiu zwykle obowiązuje zdroworozsądkowa reguła: jeżeli jakieś działanie nie przynosi oczekiwanych rezultatów, należy zmienić działanie. Zwykle, ponieważ w szkole jest inaczej. Na co dzień obowiązuje tam bowiem zasada: jeżeli jakieś działanie nie przynosi oczekiwanych rezultatów, należy… ćwiczyć więcej.
Z raportu Biblioteki Narodowej wynika, że w 2019 r. 61 % Polaków nie przeczytało ani jednej książki [1]. Dodatkowo jest to wiadomość z kategorii tych dobrych, ponieważ wcześniej było jeszcze gorzej. Warto zaznaczyć, że powyższa statystyka uwzględnia także zakup podręczników szkolnych we wrześniu, a Remigiusz Mróz w dalszym ciągu jest bardziej popularny niż Noblistka Olga Tokarczuk. Dosłownie kilka dni temu Biblioteka Narodowa opublikowała najnowszy raport o stanie czytelnictwa w Polsce [2]. Ani jednej książki w roku 2020 nie przeczytało 58% respondentów/ek, w tym 67% chłopców/mężczyzn i 49% dziewcząt/kobiet (we wszystkich kategoriach liczby przeczytanych woluminów przeważają kobiety). Skoro na tak żenująco niskim poziomie utrzymuje się stan czytelnictwa w Polsce, a każdy Polak i Polka chodzili kiedyś do szkoły, to może jednak czas się zastanowić, co poszło nie tak.
Można pokusić się o stwierdzenie, że cyfrowy świat rozleniwił młodych. Wiedzę mają w smartfonach, więc ślęczenie w bibliotekach wydaje się być stratą czasu. Dodatkowo można jeszcze wrzucić kamyczek do ogródka rodziców, którzy przecież też nie czytają, więc w sposób oczywisty nie mogą stać się wzorem dla swoich dzieci. Ja jednak konsekwentnie będę się zastanawiać na ile poziom czytelnictwa w Polsce i charakter kontaktu dzieci i młodych ze słowem pisanym w szkole wzajemnie się odzwierciedlają. Wszyscy przecież mamy za sobą 12 lat obowiązkowej, systemowej edukacji, podczas której zbieraliśmy nasze czytelnicze doświadczenia. Dlaczego tak się dzieje, że dzieci, które od małego uwielbiają, gdy rodzice im czytają, już po kilku miesiącach po przekroczeniu progu szkoły traktują książkę jak symbol nudy? Dlaczego dzieci przed pójściem do szkoły fascynują się literkami i szyfrowaniem wiadomości, a objęte obowiązkiem szkolnym prawie natychmiast rozwijają niechęć do pisania? Nie mam gotowych odpowiedzi na te pytania, za to mam kilkanaście lat obserwacji poczynionych podczas prowadzenia zajęć efektywnego uczenia się, których sednem było czytanie jako źródło pozyskania informacji. Pracowałam z małymi dziećmi, młodzieżą i dorosłymi. Moim zdaniem nie można już dłużej zaklinać rzeczywistości. Trzeba w końcu otworzyć oczy i zacząć łączyć kropki.
W kwietniu tego roku ukazała się publikacja Supermoc książek, Poradnik upowszechniania czytania autorstwa Marii Deskur wydana przez Fundację Upowszechniania Czytania, Wrocław Miasto Literatury UNESCO, Kraków Miasto Literatury UNESCO, Polską Izbę Książek i Fundację Olgi Tokarczuk [2]. Pozycja jest zaproszeniem dla profesjonalistów, firm, instytucji i osób prywatnych do tworzenia wielkiej sieci współpracy na rzecz upowszechniania czytania. Jest też próbą zebrania w przystępnej formie wyników badań i płynących z nich wniosków dla skuteczności działań na rzecz podniesienia poziomu czytelnictwa. Autorka wymienia złote reguły, jako kluczowe elementy sukcesu. Jedną z tych reguł jest czytanie dla przyjemności szeroko omówione w badaniach Read for pleasure, PISA z 2011 r. [3]. W Polsce czytają głównie ludzie młodzi. Nie kojarzymy czytania z przyjemnością w życiu dorosłym, tylko ze szkolnym uczeniem się. To oznacza, że jako dorosłym towarzyszącym dzieciom w rozwoju, nie udało nam się wychować czytelników. Gdzie zatem robimy błąd? Świadomie odrzucam argument, że nawyki czytelnicze wynosi się z domu. Z badań jasno wynika, że nie z każdego. 31% badanych nie posiada w domu księgozbioru lub posiada tylko podręczniki szkolne. Za to 100 % dzieci objętych jest obowiązkiem szkolnym. Dlatego ciężar odpowiedzialności przenoszę na szkołę. Moim zdaniem mamy ogromny wpływ i nie potrzebujemy milionów złotówek. Wystarczy, że przyjrzymy się nauce czytania i pracy ze szkolnymi lekturami.
POBIERZ PORADNIK BEZPŁATNIE
Dr Ewa Arciszewska, autorka książki „Czytające przedszkolaki mit czy norma?” badała metody nauki czytania. W wyniku tych badań stwierdziła jednoznacznie, że niezależnie od wszystkich czynników jak Polska piękna, długa i szeroka króluje metoda analizy-syntezy głoskowo-sylabowej. I nie zmienia się to od lat. Z moich dociekań natomiast wynika, że nauczycielki i nauczyciele hołdują tej metodzie, gdyż są święcie przekonani, iż mają z nią tylko dobre doświadczenia, że metoda jest skuteczna i sama się broni. Moim zdaniem zdecydowanie się nie broni, skoro 75% przebadanych dorosłych Polaków nie potrafi na podstawie rozkładu jazdy odpowiedzieć na pytanie „O której odchodzi w sobotę ostatni autobus?” ¾ Polaków nie rozumie tego, co czyta. Czy naprawdę istnieje tylko jedna metoda nauki czytania, która jest odpowiednia dla wszystkich dzieci w całej Polsce? Czy naprawdę, musimy katować dzieci głośnym czytaniem? Ilu analfabetów funkcjonalnych musi rocznie opuszczać system edukacji, żebyśmy zaczęli weryfikować metody, zamiast kazać dzieciom robić więcej ćwiczeń, które nie przynoszą efektów?!
A co z lekturami? Nie chcę tutaj podejmować rozważań, na temat ewentualnych zmian w kanonie. Chcę się skupić na tym, co możemy zrobić w szkole, aby wspierać dzieci w ich stawaniu się czytelnikiem, podpiąć im pod czytanie tylko dobre emocje.
A możemy bardzo wiele. Jako nauczycielki i nauczyciele możemy zrezygnować z testów ze znajomości lektur. Jakie znaczenie ma ilość pięter w kamienicy pani Kolichowskiej, albo kolor autobusu, którym Pestka pojechała do miasta? Czytanie literatury nie polega przecież na uczeniu się wszystkich szczegółów na pamięć! To nie tekst jest najważniejszy ani tło historyczne utworu, ale podmiotowość czytelnika, jego odczucia i przemyślenia w kontakcie ze słowem pisanym.
Możemy wprowadzić rytuał codziennego czytania uczniom i uczennicom od najmłodszych klas, możemy zaprosić do czytania nauczycielki i nauczycieli wszystkich przedmiotów, nie tylko j. polskiego, możemy zrezygnować ze szkolnych konkursów recytatorskich i zastąpić je festiwalami poezji, możemy zamiast konkursów czytelniczych organizować kluby dyskusyjne, możemy pozwolić dzieciom swobodnie wybierać dodatkowe lektury, nie wszyscy muszą w tym samym czasie czytać to samo, możemy pozwolić dzieciom w czasie czytania siedzieć na dywanie, może na poduszkach, możemy sprawić, aby biblioteka była sercem szkoły a społeczność szkolna stała się wspólnotą ludzi czytających. Możemy nawzajem się inspirować i np. podzielić się własnymi pomysłami pod tym tekstem, tak aby powstał bank dobrych praktyk. Pierwszą do odpowiedzi wywołuję Wiktorię Niedzielską – Galant, żeby opowiedziała, jak zaszczepiła czytanie wśród swoich wychowanków w MOS-ie. Możemy zmienić nastawienie dzieci i młodzieży do czytania…
Jest to o tyle kluczowe, że jeśli uczeń lubi czytać (czyta dla przyjemności), to ma to większy wpływ na jego sukces edukacyjny i życiowy niż jego pochodzenie socjoekonomiczne [3]. Możemy zatem realnie wyrównywać szanse wszystkich dzieci.
Pytania do refleksji:
Ile znam metod nauki czytania? Czym kieruję się wybierając metodę nauki czytania?
Jak stosowane przeze mnie metody pracy z tekstem/książką wspierają moich uczniów i moje uczennice w wyrobieniu codziennego nawyku czytania dla przyjemności?
Jaki związek ma poziom czytelnictwa z rozwojem gospodarczym kraju, z jakością demokracji, z dobrostanem społecznym?
Jaki związek ma tytuł tego tekstu z jego treścią?
Skoro 80% osób zatrudnionych w edukacji to kobiety, a “każda baba to wiedźma”, to zamieszajmy w tym kotle. Niech minister magii pogrąża się w przeszłości i ustala swoje priorytety. My przekierujmy nasze cele edukacyjne na czytanie dla przyjemności. Wtedy nasi uczniowie będą czytać dużo. A jak zaczną czytać dużo, to jest szansa, że zaczną też samodzielnie myśleć…
Niech się dobre rzeczy dzieją w edukacji.
Dorota Trynks
[1] https://www.bn.org.pl/download/document/1587585168.pdf
[2] https://www.bn.org.pl/download/document/1618923121.pdf
[3] https://fpc.org.pl/wp-content/uploads/2021/04/Supermoc_Ksiazek_Poradnik.pdf
[4] https://www.oecd.org/pisa/pisaproducts/pisainfocus/48624701.pdf