Naiwnie myślałam, że ubiegłoroczny strajk, który oddzielił kreską grubą jak Wielki Kanion moje życie zawodowe, pokazał mi już wszystkie oblicza szkoły i dwa najważniejsze filary, na których się ona opiera: uczniów wraz z ich zapleczem domowym oraz nauczycieli z garbem systemu na plecach. Chciałabym, aby moja naiwność była młoda i głupia, ale niestety jest tylko głupia.
Nauczyciel jak koń w kieracie
Jeszcze wczoraj byłam gotowa napisać pompatyczny tekst, jak to nie wrócimy do szkoły w takim samym kształcie, w jakim była przed pandemią. Jak to wirus w koronie zmienił nasze postrzeganie spraw ważnych i ważniejszych, pokazał, że można zupełnie inaczej uczyć.
Jeszcze nigdy dotąd nie mieliśmy okazji zaobserwować, jak ważny jest kontakt i nawiązanie więzi na tyle delikatnej, by nauczyciel nie był kumplem, ale wystarczająco silnej, by stanowiła fundament do współpracy.
Jeszcze wczoraj rozmyślałam, jak to z dnia na dzień zostaliśmy pozbawieni narzędzi, bez których dotąd nie wyobrażaliśmy sobie naszego życia, a daliśmy radę! Jak szybko wielu z nas potrafiło odnaleźć się w nowej rzeczywistości, odnajdując zupełnie nieznane dotąd pokłady własne i uczonych przedmiotów. Już miałam się zachwycać nad rozwiązaniami i pomysłami, które być może uda nam się szybciej wdrożyć, a jest ich tak wiele. Już prawie poczułam dumę, że potrafimy przekuć nasze doświadczenia, nowe umiejętności w siłę, która skruszy stare mury, kiedy przeczytałam na jakimś forum nauczycielskim pytanie:
„Koleżanki i koledzy, odwołujecie wycieczki zaplanowane na maj i czerwiec w waszych szkołach, czy nie?”
I wszystko we mnie umarło, jak w Mendlu Gdańskim. Słusznie jedna z komentatorek napisała, że jest to pytanie roku. Jest to też pytanie z całą jaskrawością ukazujące kondycję, nastawienie, by nie powiedzieć stan ducha i intelektu, wielu polskich nauczycieli. Mniejszości? Większości?
Młodzi chcą nauki zdalnej
Koleżanki i koledzy, powiedzcie mi, co z nami jest nie tak? Dlaczego jak koń w kieracie, z klapkami na oczach, kręcimy się wiedząc, że nigdzie nie dojdziemy? Z jednej strony chcemy zmian, ale, gdy one niespodziewanie nadeszły, widzieliśmy w nich więcej złego nie dostrzegając możliwości, które nam otwierają na przyszłość? Pracując w szkole średniej technicznej, przedyskutowałam z moimi uczniami już jakiś czas temu temat i wyszło, że chcieliby w przyszłości uczyć się zdalnie przez 3 dni w tygodniu, a na pozostałe dwa przychodzić tylko na zajęcia praktyczne.
Raz w miesiącu przez tydzień chcieliby mieć „normalne lekcje” w szkole, takie, jak były wcześniej. Pasuje im tryb, w którym mogą się uczyć w swoim rytmie, może w innym czasie, a jednocześnie paradoksalnie każdy z nich mówi, że teraz mają bliższy kontakt z wieloma nauczycielami niż wcześniej. Ciekawe prawda? Jestem stworzeniem gadająco-słuchającym. Zawsze dużo z moimi uczniami rozmawiałam, ale jeszcze bardziej lubiłam ich słuchać i zawsze powtarzałam – ja uczę was, wy uczycie mnie – taki układ.
W pierwszych dniach, gdy zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę zdalnego nauczania, to moi uczniowie pokazywali mi świat, w którym są od zawsze, a z którym my, nauczyciele z uporem walczymy, chociaż w takich realiach przyjdzie im żyć. My chcemy trzymać ich w archaicznych klasach, ucząc często oderwanych od rzeczywistości rzeczy, w sposób bardzo podobny do tego, jak uczyli się ich rodzice, a nawet dziadkowie, a oni są w zupełnie innym miejscu, patrzą z innej perspektywy i może mają sporo racji?
Zapewne inaczej wygląda sprawa w szkołach podstawowych. Ale czy szkoła nie powinna uczyć, pomagać wychowywać, a nie niańczyć?
Nauczycielka, autorka programów nauczania do języka polskiego, oraz przedmiotów zawodowych, scenariuszy lekcji muzealnych, wychowania teatralnego i filmowego. Współpracownik Wspierania Edukacji przy Stowarzyszeniu Dolina Lotnicza, kreator zajęć na Politechnice Dziecięcej. Egzaminatorka, autorka zadań i skryptów. Od 15 lat felietonistka Nowego Dziennika w Nowym Yorku. Autorka wierszy, scenariuszy teatralnych i kilku początkowych rozdziałów thrillera kryminalnego, którego akcja rozgrywa się w szkole. Pasjonatka podróży szlakiem zamków i pałaców w Europie. Trochę malarka, trochę wizażystka, trochę niespokojny duch, a przede wszystkim mama Kingi i Maksa oraz 5 kotów i jednego psa.