Konieczność pracy w trybie zdalnym spadła na nas nieco jak grom z nieba. Zastała cały system zasadniczo nieprzygotowany, działający cudowna mocą sprawczą nauczycieli, którzy jak zawsze – wykazując zarówno gorący patriotyzm, jak i wrodzony polski talent do improwizacji – dokonali cudu, robiąc coś z niczego.
Musimy jednak pamiętać, że tworząc coś z niczego nie jesteśmy w stanie stworzyć bytu, który zadowoli wszystkich, szczególnie w sytuacji, kiedy oczekiwania uczniów, rodziców, organów prowadzących i dyrektorów, mielonych przez trybiki nadzoru pedagogicznego, były i są tak szalenie rozbieżne.
Kiedy już każdy z nas przełknął ślinę i z ulgą pomyślał: “no jakoś poszło”, zaczęło się okazywać, że nic nie poszło. Zrozumieliśmy, że ta ulga jednak nie może uśpić czujności, bo okazało się, że na pierwszy plan coraz szerzej zaczęła wychodzić umiejętność rozumienia i komunikowania się w wielorakich układach, w jakich przyszło nam dziś działać, i to w warunkach ograniczonego kontaktu twarzą w twarz.
MEN się plącze
Nijak nie pomaga temu degrengolada komunikacyjna spływająca na nas z Ministerstwa Edukacji, które jednego dnia mówi o nauczaniu live online, a drugiego samo dopowiada, że nie całkiem online, bo właściwie z ograniczeniami czasowymi, wynikającymi z możliwości percepcyjnych uczniów. Oczywiście ministerstwo czyni te swoje obietnice bez sprawdzenia dostępności sprzętu czy dostępu do internetu, jakim dysponują nasi wychowankowie.
W takiej sytuacji trudno się dziwić szalenie rozdmuchanym oczekiwaniom rodziców, którzy wierzą, że dzieci będą przez osiem godzin “spacyfikowane” na lekcjach online, dając im tym samym cenny czas na spokojną pracę z domu.
Niestety, nie zdają sobie sprawy z tego, jak wygląda codzienna praca z ich pociechami w murach szkolnych. Nie mają na co dzień do czynienia z krótkim czasem koncentracji, z łatwością ulegania czynnikom rozpraszającym, czy z koniecznością powtarzania pewnych poleceń po tysiąckroć. Żyją we własnym wyobrażeniu tego, jak wygląda praca w szkole, która często jest według nich sielanką i nicnierobieniem.
Śmierć metod podawczych
W większości na nas – nauczycielach, jak w soczewce, skupia się konieczność wyłożenia, że metoda podawcza, z wykorzystaniem medium, jakim jest internet nie jest efektywna; że po wielokroć zaletą nauczania zintegrowanego jest połączenie pracy poprzez komputer z pracą z podręcznikiem, czy zasobami dostępnymi w sieci; wreszcie, że materiałów zamieszczanych na różnego rodzaju platformach nie trzeba dostarczać nazajutrz, angażując w pracę wszystkich członków rodziny.
Tłumacząc to wszystko po raz tysięczny, czujemy się sfrustrowani i nie słuchani. Czujemy, jak marnujemy cenny czas, bo zamiast tracić nerwy powinniśmy dzwonić pocieszyć Kasię, której mama pracuje w szpitalu, albo Kazia, którego tatuś utknął na kwarantannie.
Relacje?
Relacje z naszymi uczniami również nie przebiegają gładko. Próbujemy oscylować, wyczuć telepatycznie, jaka ilość materiału pozostanie nam do zrobienia i czy przerobimy wszystko w ten nowy, trudny, zdalny sposób. Próbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak spełnić oczekiwania rodziców dzieci ambitnych, a jak uczyć uczniów z zupełnym brakiem wsparcia ze strony rodziny. Wiemy, że zupełnie inaczej dzieci pracują w tym domowym środowisku. Są takie, którym uczyć się jest łatwiej, bez rozpraszającego wpływu otoczenia, innym natomiast jest trudniej, bo 2 pokoje nie dają możliwości odcięcia się od hałasu, a dostęp do jednego komputera jest ograniczony.
I znów zastępujemy organy prowadzące, ośrodki pomocy społecznej czy nawet Pomocników Rodziny. Dwoimy się i troimy, aby załatwić dzieciakom sprzęt – choćby używany. Często możemy w tym celu skorzystać z pomocy Rady Rodziców. Ale to znów cenny czas – telefony – kontakty – uzasadnianie i walka.
I jak grom z jasnego nieba spada na nas efekt informacyjnego chaosu. Dyrektorzy, czy to z własnej nadgorliwości, czy to w efekcie niczym nie uzasadnionej presji organów prowadzących i nadzoru pedagogicznego zarzucają nas dziwną – nikomu nie potrzebną – papierologią, z której nic nie wynika. Pozostają dwie opcje – ulegnąć lub walczyć, pomagać dzieciom lub zaspokajać biurokrację…
Walczmy z ocenozą!
I choć z tych burz wychodzimy zwycięsko, nie możemy odetchnąć, bo za chwilę czekają nas kolejne batalie. Jedną z nich jest ocenoza. Ocenoza rodziców, ocenoza dzieci i ocenoza kolegów i koleżanek, którzy zapominają, że to, czego wszystkim w tym czasie potrzeba jest poczucie bezpieczeństwa. Od pierwszaka po maturzystę – wszyscy walczą ze swoimi upiorami. Drobiazg, jeżeli to jest klasa, której absolwenci nie opuszczają szkoły, ale co w przypadku roczników kończących szkoły?
Przed nami wszystkimi trud klasyfikacji. Ogrom odpowiedzialności, zwłaszcza za klasy absolwentów. W tym kontekście apeli o zdrowy rozsądek nigdy za wiele. Więc pamiętajmy jak nigdy dotąd o tym, że nie jesteśmy niewolnikami żadnych średnich, a mamy, zgodnie z rozporządzeniem oceniać postęp ucznia.
Gdzieś w głowie musi nam pozostawać fakt, że “nasze dzieci” – bo tak o nich zawsze myślimy – za chwilę będą musiały zdawać egzaminy w bliżej nieokreślonych warunkach. Znów nie pomaga ministerstwo, które twierdzi, że przecież wszystko jest zorganizowane. My wiemy, że to kolejne kłamstwo, bo inaczej wygląda zdawanie w warunkach pandemii. Wiemy, że organizacja egzaminów najprawdopodobniej się zmieni, bo trzeba będzie zmniejszyć zagęszczenie uczniów, wprowadzić zabezpieczenia, a jak już to zostanie zrobione, to ktoś będzie musiał te wszystkie prace poprawić.
Rodzice powinni wesprzeć nauczycieli
Dziś bardziej niż kiedykolwiek, nawet bardziej niż przed rokiem, i rodzice winni sobie zdawać sprawę z tego, że muszą nas wesprzeć, i my nauczyciele musimy mieć świadomość, że musimy wesprzeć naszych uczniów oraz ich rodziców.
Tylko dbając o klarowny, wyważony i przepełniony życzliwością wzajemny przekaz jesteśmy w stanie podołać temu, co zrzucił na nasze barki los. Nie można się oglądać na ministerstwo. Wszystkie rozwiązania i tak będziemy musieli wymyślić sami, a w tej grze konieczne jest uzyskanie synergii wynikającej z wykorzystania pozytywnej energii, kreatywności i zaangażowania wszystkich członków społeczności szkolnej – Uczniów, Rodziców, Dyrekcji i Nauczycieli.
Maciej Durczewski