Wychowawca, który nie wtłacza, a wyzwala, nie ciągnie, a wznosi, nie ugniata, a kształtuje, nie dyktuje, a uczy, nie żąda, a zapytuje, przeżyje wraz z dzieckiem wiele natchnionych chwil.
(Janusz Korczak)
Nie ulega wątpliwości, że konieczna jest zmiana sposobu przygotowania do roli nauczyciela. Ale niezbędna jest także zmiana samej roli, w jakiej został obsadzony.
Obecnie jest ona pochodną modelu fabrycznego. Ponieważ chodziło w nim przede wszystkim o przygotowanie wykwalifikowanych mas do budowania silnego państwa, nauczyciel został zamieniony w funkcjonariusza państwowego, którego zadaniem było: a) przekazanie odgórnie ustalonego pakietu danych (w duchu dominującej ideologii); b) sprawdzenie, w jakim stopniu uczeń go opanował; c) ocenienie według niezależnych od niego, jednolitych standardów jakości.
W takim modelu liczyła się centralizacja, sztywność, schematyczne klucze odpowiedzi, standardowe egzaminy (takie same dla każdego), biurokracja, gotowe materiały dostarczane przez zwierzchników. Nie towarzyszenie w rozwoju, nie wspieranie w doskonaleniu, nie osobowy i zawodowy rozwój uczniów zgodny z ich zainteresowaniami i predyspozycjami, lecz narzucony przekaz, kontrola i ocena. Nie było tu czasu na więź, na bliskość, na wzajemne zrozumienie. Nie było autonomii. Była realizacja planu, czytaj: programu.
Model nauczyciela w kryzysie
Obecnie model nauczyciela zbudowany w epoce industrialnej przeżywa wyraźny kryzys. Mamy 600 tys. nauczycieli dość dobrze przygotowanych… do warunków pracy z ubiegłego stulecia. Nie do nauczania w epoce smartfona i internetu. Epoki preferującej elastyczność, kreatywność, samodzielność, mobilność, szybką adaptację do zmieniających się warunków, oddolną inicjatywę, myślenie dywergencyjne, przerzutność uwagi, pracę w mobilnych zespołach, gotowość do błyskawicznego porzucania dotychczasowych schematów, jeśli okazują się niefunkcjonalne, i wytwarzania własnych modeli działania. To wszystko jest totalnie inne od wzorców szkoły z XIX wieku.
Problem w tym, że formalne kompetencje nauczycieli (przekazane w okresie studiów i rozwijane na szkoleniach) mogą okazać się mało potrzebne. Pojawia się zatem zasadnicze pytanie: czy z perspektywy interesu społecznego warto w nie inwestować jeszcze bardziej? A może nakłady powinny pójść w inną stronę? Czy z punktu widzenia innowacyjnej gospodarki, dobra wspólnoty, zwykłego humanitaryzmu rzeczywiście potrzebujemy nauczycieli bardziej efektywnie wykonujących dotychczasowe obowiązki? Skuteczniej testujących, skuteczniej oceniających, skuteczniej kontrolujących i skuteczniej motywujących za pomocą kija i marchewki?
Sednem pracy nauczyciela nie może dziś być przecież przekazywanie treści, które można znaleźć samemu w podręczniku czy w internecie. Nie powinno być nim także stawianie cyferek czy wymuszanie odrabiania zadań domowych. Oznaczałoby to przecież prymitywizację nauczycielskiej pracy.
Narzucenie nauczycielowi roli realizatora narzuconych programów i kontrolera jakości ich przyswojenia to jakaś forma upokorzenia tego szlachetnego zawodu, która dokonała się w epoce industrialnej. Czy naprawdę odpowiada nam sprowadzenie sensu naszej pracy do wtłaczania uczniom i egzekwowania danych typu: „Bezprym był synem Mieszka”, „Długołańcuchowe kwasy karboksylowe nie ulegają dysocjacji” lub „Nicienie to typ zwierząt bezkręgowych, dawniej klasyfikowanych jako gromada w typie obleńce”. Czy nie ma ważniejszych zadań, do których zostaliśmy powołani?
Co więcej, ostatnie lata pokazują, że nauczycieli w dotychczasowej roli jest stosunkowo łatwo zastąpić. Nauczyciela transportera danych można zastąpić dobrym filmem edukacyjnym (a takich na YouTubie jest coraz więcej). Dostarczyciela standardowych produktów można zastąpić algorytmami asystenta Google’a czy Wikipedią. Nauczyciela testera można zastąpić portalem z zadaniami czy aplikacjami na smartfonie. Nauczyciela opiekuna przechowalni można zastąpić ściągniętymi na szybko dziadkami. Nauczyciela czuwającego nad egzaminem można zastąpić kimkolwiek… zakonnicą, strażakiem, emerytowanym policjantem — jeśli się odpowiednio naciągnie przepisy. Nauczyciela egzaminatora wystawiającego oceny i dokonującego klasyfikacji można zastąpić właściwie jakimkolwiek urzędnikiem. Wystarczy szybko napisana ustawa (w kilka dni).
Ale kto zastąpi mądrego, empatycznego przewodnika po skomplikowanych ścieżkach życia? Który może odnieść postawy i zachowania ucznia do swoich własnych, przerobionych, autentycznych doświadczeń i podzielić się cząstką siebie, zbudować więź? No kto?
Nie ulega wątpliwości, że w przyszłości będzie dużo miejsca dla nauczycieli. Z tym że nie nauczycieli schematycznych belfrów, pracujących jak maszyny nadawczo-kontrolne. Bo to równie dobrze mogą robić androidy. Ale nauczycieli refleksyjnych towarzyszy rozwoju, dających od siebie coś więcej niż działanie według reguły PSO: przekaż (dane), sprawdź (przyswojenie), oceń (wyniki).
Nauczyciel przyszłości?
Nauczycielem przyszłości nie będzie funkcjonariusz delegowany przez władze do przelewania informacji do zeszytów uczniów. Nie będzie nim także nauczyciel jako budowniczy narodu, konstruktor potęgi państwa, misjonarz Prawdy itd. Takie podejście zazwyczaj kończy się instrumentalnym traktowaniem kadry pedagogicznej.
Nauczyciela przyszłości widzę jako dobrze opłacanego specjalistę o wysokim poziomie autonomii, otwartego i elastycznego, którego zadaniem jest profesjonalne, spersonalizowane wspieranie rozwoju (indywidualnego i społecznego) ucznia. To empatyczny budowniczy relacji. Otwarty i kompetentny pedagog bazujący przede wszystkim na osobistych relacjach, dobrej komunikacji, a jednocześnie doskonale obeznany z aktualną wiedzą naukową (choćby z obszaru neurobiologii) i nowymi technologiami. Można się od niego wiele nauczyć — ale z woli samego ucznia. To wspierający tutor, pomagający młodym ludziom przemierzać chaotyczne ścieżki oraz reagujący na deficyty wychowawcze w domu.
Miejsce nauczyciela w innowacyjnej edukacji
Najważniejszym wkładem w rozwój dziecka nie jest świetne opanowanie przedmiotu, jakiego nauczamy. Jest tyle informacji wokół, tyle gotowych materiałów, podręczników, tyle zasobów w necie. Uczniowie mogą sobie te dane sami poznajdować. To nie chodzących encyklopedii im brakuje najbardziej, lecz ludzi o otwartych sercach i umysłach. W chaotycznej rzeczywistości, w dobie upadku wielkich opowieści, kryzysu wartości, kryzysu autorytetów młodzi po prostu jak kania dżdżu potrzebują wokół siebie mądrych dorosłych. Świadomych, kompetentnych, empatycznych.
Nietrudno mi sobie wyobrazić, że w przeciągu najbliższych kilkudziesięciu lat ci nauczyciele, którzy już dziś działają jak komputery, zostaną zastąpieni przez prawdziwe maszyny (tylko dużo sprawniejsze w działaniu, szybsze, bardziej przystępne, takie user friendly). Przekażą dane, zrobią test i wystawią ocenę. Zrealizują podstawę programową i przeprowadzą egzaminy. Oczywiście maszyny mogą wyręczyć nas w wielu obszarach. Ale nie zastąpią nas w dziedzinie relacji.
Może, kiedy już wejdą do szkół nauczające roboty, nauczyciele będą mogli wreszcie skupić się tym, do czego zostali powołani — na wspieraniu uczniów na ich rozwojowych ścieżkach. Na zapewnianiu im poczucia bezpieczeństwa, wzmacnianiu poczucia wartości, rozwoju świadomości, krytycznego myślenia, komunikowaniu się i współpracy.
W stronę autorytetu
Potrzebujemy szkoły dążącej do przeorientowania roli nauczyciela. Szkoły, w której nauczyciel pełni funkcję facylitatora — organizatora i koordynatora procesu uczenia się, inspiratora poszukiwań, konstruktora przestrzeni do samorozwoju, ale także tłumacza i przewodnika po świecie wiedzy i wartości, służącego radą, wyjaśniającego zawiłości, sugerującego rzetelne źródła informacji.
Wtedy możemy mówić o faktycznym budowaniu przez nauczyciela autorytetu. Nie może opierać się jedynie na zewnętrznych, formalnych atrybutach. Powinien być pochodną przekonania, że człowiek, z którym się kontaktujemy, jest dla nas ważny, że przebywanie w jego towarzystwie nam służy, wzbogaca nas, pogłębia nasze rozumienie samych siebie i otaczającego nas świata. Prawdziwym uznaniem obdarzamy kogoś nie dlatego, że może nas ukarać, ale dlatego, że pomaga nam w działaniach, które są dla nas istotne, pomaga nam w podjęciu trudnych decyzji, w zmaganiach z kryzysami, rozterkami, który mądrze towarzyszy nam w rozwoju.
Nowe role są wymagające. Nie zostaliśmy do tego odpowiednio przygotowani. Mieliśmy po prostu nauczać w zakresie wybranego przedmiotu. Oczywiście mamy sporo nauczycieli, którzy w nowych ramach poczują się jak ryby w wodzie. Już zresztą robią rewelacyjne rzeczy. Ale co zrobić z rzeszami, które mają lub będą miały z tym trudność? Jak pomóc im odnaleźć się w nowych realiach? Jak wspierać w zmianie?
Przejście do nowych ról
Nauczyciele potrzebują wsparcia w przechodzeniu w nowe role. Bo zadekretować można wszystko — nawet najbardziej fantazyjną szkołę wspólnotę osadzoną na dobrych relacjach, spersonalizowaną, skoncentrowaną na odkrywaniu potencjałów uczniów. Tylko ktoś będzie musiał to potem realizować.
Potrzebujemy na szybko zupełnie innego modelu kształcenia nauczycieli. Potrzebujemy ośrodków autentycznie przygotowujących do pracy w szkole — do realnych wyzwań, jakie tam występują. Potrzebujemy wyższych szkół pedagogicznych, które będą pracować na postawach i wartościach, które skupią się na rozwoju umiejętności interpersonalnych, odkrywaniu mocnych stron, komunikacji, rozwiązywaniu konfliktów. Potrzebujemy uczelni, które same będą funkcjonować jak placówki na miarę XXI wieku. Jedynie „uczelnia dla studenta” może bowiem stać się inkubatorem kadr dla „szkoły dla ucznia”.
Artykuł stanowi fragment książki Szkoła ma być dla ucznia. 30 bardzo subiektywnych esejów o edukacji Tomasza Tokarza.
Tomasz Tokarz – Jestem trenerem kompetencji społecznych, trenerem kompetencji cyfrowych, nauczycielem w alternatywnych szkołach, coachem, wykładowcą akademickim. Jestem autorem licznych artykułów oraz autorem lub redaktorem kilku książek. Prowadzę centrum edukacyjne: Innowacyjna edukacja. Głównym obszarem moich działań jest edukacja. Prowadzę dedykowane szkolenia dla różnych grup odbiorców. Pomagam ludziom w odkrywaniu i wykorzystywaniu ich mocnych stron. Wierzę, że szkoła ma być dla ucznia.
Plany są piękne ale ryzykowne bo nauka na poziomie podstawowym i średnim jako obowiązkowa spełnia rolę dobra narodowego , wspólnego i powinna być na poziomie w miarę jednakowym niezależnym od inicjatywy nauczyciela i dyrekcji . Pozwolenie na zbyt duża autonomie w nauczaniu rodzi pokusę szkolenia na poziomie wyższym, elitarnym niż przeciętnym ale powszechnym.