W dniach, w których potwierdzają się informacje, że nowym Ministerstwem Edukacji i Nauki będzie kierował ktoś prezentujący skrajnie mizoginistyczne i homofobiczne poglądy, a odchodzący minister Dariusz Piontkowski zapowiada troskę o mury i fasady gmachu, na murach właśnie zapisane zostały imiona uczniów, którzy popełnili samobójstwo.
I na tym mógłbym skończyć tę opowieść o polskiej edukacji, bo to całkiem dobra anegdota charakteryzująca jak wygląda obecnie polska szkoła.
Czy mury runą?
O studenckich praktykach w szkole z innej perspektywy. Szkolna rzeczywistość oczami amatora.
A ja wcale jeszcze nauczycielem nie jestem. Wystarczył mi miesiąc praktyki w szkole podstawowej, aby stwierdzić (i potwierdzić) to, co zostało stwierdzone już tysiąc razy. W ciągu tych dwudziestu pięciu dni praktyk zdążyłem poznać historie takie, o których nie przeczytałem jeszcze w żadnej książce (chociaż jestem studentem polonistyki). Widziałem, jak dziewczyna atakuje chłopaka, bo ten nazwał ją dziwką, od szóstoklasistów z uśmiechem na twarzy słyszałem deklamacje gwałtu (oczywiście, że w żartach!), a codziennie, idąc szkolnym korytarzem, mogłem liczyć, ile razy usłyszę, jak kolega kolegę wyzywa od gejów. Po szóstym razie przestałem reagować, choć teraz myślę, że powinienem je wszystkie zliczać i działać dalej. Poznałem również wielu nauczycieli i nauczycielek. Każdy był inny, to normalne. Jedni wykończeni, inni pełni ekscytacji, bo to w końcu początek roku (no i wreszcie stacjonarnie!). Poznałem też takich i takie, które na lekcjach czyniły cuda.
(Nie)dobre rokowania
– Jakie będzie pierwsze pytanie, które zadamy po przeczytaniu wiersza? – pytam uczniów w siódmej klasie, myśląc zaledwie o tym, czy utwór im się podobał.
– Po co to czytamy? – dostaję pytanie na twarz, zamiast jakieś reakcji, choćby takiego „Lubię to!” z Facebooka.
No i nie wiem. Nie wiem, co mam odpowiedzieć chłopakowi, który przychodzi do szkoły trzeci dzień w tych samych, zabrudzonych ubraniach. Chłopakowi, który sam nie wie, po co jest w szkole? Chłopakowi, którego nikt w tej szkole nie chce. Spadochroniarze przecież też gdzieś muszą być zapisani. Zatem powtarzam to pytanie…
Dlaczego?
Dlaczego całą godzinę rozmawiam z dziećmi w czwartej klasie? Zmieniając, jak tylko się da, lekcje o literaturze na lekcje o życiu, o tworzeniu grupy, wspólnoty i wzajemnym szacunku? Wychodzę na przerwę i słyszę, jak do dziewczynki, tej, która siedzi sama w pierwszej ławce i notorycznie uderza się w głowę, chłopcy z klasy wykrzykują: „Dzikusko!”. Pytam, reaguję, winni przepraszają, a ta, która doświadcza agresji, stwierdza, że problemu nie było i nie ma, i ona czuje się „naprawdę” dobrze. W końcu jestem nauczycielem. Stoję po drugiej stronie barykady, bo takie mam zadanie, a przecież niedawno sam byłem na miejscu uczniów.
Załamuję się, załamuje mnie to i pewnie ona się załamuje, chociaż o niczym nikomu nie mówi. I to jest prawdziwy problem dzisiejszej szkoły. Brak dialogu, brak zrozumienia, brak tolerancji. Ale kto będzie się tym przejmował, kiedy wandale terroryzują mury Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Co więc zostanie we mnie po tych praktykach? Zniechęcenie? Obawy? Poczucie bezradności? Raczej myśl, która narodziła się, gdy obserwowałem cuda dziejące się na lekcjach u niektórych nauczycielek: Nauczycielu, nauczycielko, dziś jesteśmy bardziej potrzebni niż kiedykolwiek.
I choć te cuda mają zaledwie lokalny zasięg, wierzę, że ratują niejedną uczennicę i ucznia.
Michał Chęciński
Student filologii polskiej o specjalności nauczycielskiej oraz zarządzania środowiskiem na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jego zainteresowania to ekopoetyka, kultura popularna i oczywiście nauczanie.