Takie pytanie zadała piętnastolatka mojej przyjaciółce. I gdy ta mi o tym opowiadała, przypomniała mi się sytuacja z listopada:  lało jak z cebra a mój syn wrócił ze spaceru z psem. Kiedy on wycierał czworonoga, a potem podłogę,  ja zabierałam mokre rzeczy do pralki, z TV słyszeliśmy fragment rozmowy specjalistów, jak to dzieci pozbawione szkoły siedzą tylko przed komputerem. A gdzie są rodzice? – zapytało moje dziecko.

Pandemia odsłoniła nie tylko problemy polskiej szkoły, ale przede wszystkim dysfunkcyjne funkcjonowanie rodzin, bardzo wielu rodzin, nawet takich, w których wszystko niby jest dobrze. A jedno z drugim pokazało najbardziej drażliwy problem polskiej nauczycielki i nauczyciela, czyli wchodzenie w nieswoje buty!

„W szkole wiele dzieci może zjeść jedyny ciepły posiłek”. „ To z klasą mogą pojechać na jedyną wycieczkę w swoim życiu, albo pójść do kina, muzeum”. „ Teraz, gdy dzieci nie chodzą do szkoły, to tylko jedzą niezdrowe rzeczy, nie ruszają się i tyją”. „ Na lekcjach w-f mają chociaż jakiś ruch, bo w domu tylko telewizor, komputer, albo komórka”. Albo wręcz: „Uwolnijmy dzieci z domów”.

A te dzieci to rodzi mama. I mają tatę. Czy powstają w pracowni chemiczno-biologicznej w szkole? To DOM jest podstawowym miejscem wychowania i kształtowania dziecka. To rodzice są odpowiedzialni za jego zdrowie, rozwój zainteresowań, naukę i czas wolny. To z nimi dziecko powinno poznawać świat. Nie starajmy się dla uczniów być rodzicami! Nie starajmy się ich zastąpić zakładając, że sami nie dadzą sobie rady, bo MY WIEMY LEPIEJ! 

Prawdą jest, że od czasu transformacji ustrojowej zmienia się model rodziny, w którym dzieci stają się często dodatkiem do superdomu z ogrodem, samochodu i zdjęć z wakacji. Szkoła zamiast rozwijać, uczyć, kształtować i wspierać, pracuje na dwóch skrajnych brzegach: z jednej strony stara się spełnić niezaspakajane często ambicje rodziców, by mieć geniusza,  z drugiej  jest „przechowalnią”, z której rodzic oczekuje, że odbierze gotowy „produkt”. „Produkt” był w kinie, teatrze, wrócił z wycieczki, wybiegał się, pograł w szachy, zrobił zadanie, był na spacerze, placu zabaw, zjadł obiad, to teraz w domu pozwoli rodzicom spokojnie posiedzieć przed telewizorem, albo komputerem…

We własnej pułapce

Z przerażeniem czytam wypowiedzi nauczycieli, którzy nie dostrzegają w jaką pułapkę wpadliśmy! Mało tego, sami ją zbudowaliśmy! Szkoła nie powinna i nie może przejmować funkcji domu! Dla dobra dzieci właśnie.  Fundamentem prawidłowego rozwoju psychicznego są prawidłowe relacje rodzinne. I tak jak pieniądze nie zastąpią miłości, tak  wypchnięcie dzieci do szkoły, nie naprawi sytuacji rodzinnej. Państwo uczy, że posiadając dzieci, można dostać dodatkowe pieniądze, a szkoła pokazuje, że można pozbyć się na większość dnia problemu. Idąc tą drogą, za chwilę jacyś nauczyciele wpadną na pomysł, a system to przetworzy, żeby spędzać z uczniami popołudnia i wieczory, organizować całe ferie, wakacje, a nawet święta.  Były już kiedyż żłobki tygodniowe. To może teraz szkoły od poniedziałku do soboty? Przecież w sobotę rodzice muszą odpocząć po całym tygodniu pracy, a kto lepiej, jeśli nie nauczyciel, zorganizuje wszystko? Wszak nauczyciel wie lepiej, najlepiej.

ODWIEDŹ FACEBOOK AUTORKI

Beata Wermińska

8 thoughts on “Wermińska: Mamo, dlaczego ja nie mam depresji?

  1. A w drugą stronę patrząc: ilość pracy, jaką nauczyciele zadają uczniom do domu sprawia, że nie ma już czasu na bycie rodziną. Coraz częściej jedynym sposobem na pobycie blisko z własnym dzieckiem jest pomaganie mu w pracach domowych. Ten medal ma dwie strony – jedna to rodzice chętnie zlecający szkole kształtowanie dzieci od A do Z, oddający szkole swoją odpowiedzialność. Druga to nauczyciele wchodzący w domową przestrzeń licznymi zadaniami domowymi, zagrabiający czas, jaki rodzina powinna mieć do własnej, prywatnej, intymnej dyspozycji. Jedno na drugie działa, jedno drugie wzmacnia. Kto przetnie ten węzeł gordyjski?

    1. Z przykrością stwierdzam, że tacy nauczyciele też są – nadmiernie kontrolujący, wkraczający w strefę domu ze swoimi zadaniami. Jestem za brakiem zadań na weekendy, święta. Nie pochwalam zadawania czytania lektur podczas ferii. W ogóle jestem zwolennikiem modelu, w którym uczeń bierze odpowiedzialność za swój rozwój (w zależności od wieku mniej lub bardziej wspomagany przez rodziców) a nauczyciel daje narzędzia, kierunkuje, prowadzi, wskazuje nie wchodząc jednocześnie w buty policjanta, prokuratora i sędziego. Marzę o dniu, gdy szkoła będzie kuźnią talentów, bo przecież każdy jakieś ma, a nie wyścigiem, w którym wszyscy muszą dobiec z punktu A do punktu B, a wygrywa najszybszy, tylko nikt nie wie, po co biegnie, dlaczego biegnie i jaki ma to sens?…

  2. Dokładnie, rodzice tak zmienili swoją rolę,że ostatnio dostałam na fb w piątek o godz. 21.15 wiadomość…proszę o pilny kontakt w sprawie córki i tu nr…..dodam,że w tym roku szkolnym zmienilam numer tel i nie podałam go rodzicom…i jestem wredną wychowawczynią bo zadzwonię dopiero w poniedziałek ze szkolnego telefonu . Mam 27 lat pracy i dosyć pracy po godzinach w roli terapeuty i psychologa za free

    1. Telefony przed 6 rano, po 22, w soboty , niedziele, a nawet w Wigilię… Telefoniczne teleporady i godzinne opowieści o niczym, a niby pilne. Roszczeniowa postawa. Wszystko ma być teraz, już zaraz i po myśli rodzica…

  3. Nie tylko szkoła, przedszkole czy żłobek już są przechowalniami dzieci ,i to najczęściej tych dzieci,których jeden rodzic nie pracuje. Piszę to jako czynna nauczycielka w prywatnym przedszkolu,gdzie pieniądz tudzież „klient nasz pan”.

    1. I tu jest jakiś poważny błąd systemu, ponieważ przedszkole też uczy, wychowuje i takich dzieci nie można wykluczać, ale nie może zastępować niewydolnych rodziców, choćby przyjmując dzieci chore, „po syropku”, albo pod hasłem: to tylko alergia.

Dodaj komentarz