Prowadzisz firmę, masz odpowiedzialną pracę, jesteś kobietą albo samotnie wychowujesz dziecko, a może po prostu żyjesz i próbujesz nadążyć w społeczeństwie typu „biegnij, Lola, biegnij, run, Forest, run”. Cokolwiek robisz jest całkiem prawdopodobne, że cierpisz na ubóstwo czasu.

Nie wiem co bardziej mnie dołuje, że wystarczy 10 minut, czy że można zrobić te wszystkie rzeczy. Bo przecież wystarczy 10 minut dziennie aby: dzięki ćwiczeniom odzyskać pewność siebie i znów cieszyć się atrakcyjnym wyglądem, rozciągnąć napięte mięśnie, opanować język zapytań, nauczyć się angielskiego, wyrzeźbić uda, zrobić szpagat, zbudować sześciopak. 10 minut dziennie tyle zabiera oddawanie się nawykom zwiększającym efektywność. 10 minut wystarczy dla smukłego, mocnego i jędrnego ciała. 10 minut dziennie, by trenować na orbitreku i stepperze. 10 minut cardio, biegania, spaceru i aktywności podczas, której spalisz 450 kalorii. 10 minut dla lepszego życia, na poranny trening umysłu, żeby napisać scenariusz w przerwie na kawę albo nauczyć się programować. 10 minut dziennie dla siebie albo żeby wychować szczęśliwe dziecko. A ile potrzeba by żyć dłużej, być młodszym i bardziej produktywnym? Wiem, że wiecie, ale dla pewności dodam: 10 minut dziennie.

Cała ta lista to autentyki z przeglądarki internetowej. Z jednej strony podkreślanie, że 10 minut dziennie wystarczy by każdy z nas mógł zrobić to o czym zawsze marzył, wskazuje, że jest to oferta dla ludzi, którzy nie mają zbyt dużo czasu. (Ewentualnie nie chcą się nadmiernie wysilać.) Z drugiej strony, uświadamianie nam, że trzeba tak niewiele, aby nauczyć się hiszpańskiego albo sprawić, żeby nasze dzieci były genialne; rozbudza wyobraźnię i reanimuje wyrzuty sumienia. Wiadomości typu „10 minut” sugerują, że mogę, jeśli tylko zechcę. No przecież każdy czy każda z nas znajdzie 10 minut dziennie, by żyć dłużej, być młodszym i bardziej produktywnym.

Tylko, że czasu nie będzie więcej; 24 godziny na dobę nie podlega negocjacjom. To nasz najcenniejszy zasób, dlatego mówienie o tym, że dotyka nas ubóstwo wydaje się być jak najbardziej uzasadnione. W nauce ubóstwo czasu definiowane jest jako stale towarzyszące nam poczucie, że mamy zbyt wiele rzeczy do zrobienia i zbyt mało czasu by je zrobić. W 2018 roku Gallup przeprowadził badania wśród pracujących zawodowo Amerykanów: 80% z nich twierdzi, że „nigdy nie ma wystarczająco dużo czasu” i jest to wskaźnik o 10 punktów procentowych wyższy niż w roku 2011. Z kolei z badań GUS wynika, że w ciągu dnia powszedniego jedna piąta dorosłych Polaków nie ma w ogóle czasu dla siebie, a na jego brak skarżą się przede wszystkim osoby w wieku między 25 a 44 rokiem życia. Z badań też wiemy, że odczuwanie presji czasu nam nie sprzyja: zmniejsza ogólną satysfakcję, zwiększa natężenie odczuwanego stresu, jest przeszkodą nie do przeskoczenia dla osiągania work-life balance, negatywnie wpływa na zdrowie i sen. U osób ją doświadczających częściej obserwuje się: nadmierne zmęczenie, bóle głowy, ogólne napięcie. Takie osoby piją więcej alkoholu, żywią się odgrzewanym żarciem, mniej ćwiczą, przyjmują więcej leków. Nihil novi chciałoby się rzec.

Ale dlaczego? Dlaczego mamy mniej czasu. Przecież w ostatnich latach, w wielu krajach obserwujemy, że przeciętny człowiek spędza na wykonywaniu pracy zawodowej mniej godzin niż jego przodkowie. Skąd więc to poczucie braku? Powodów jest kilka i nie dotyczą one wszystkich w równym stopniu. Zacznijmy od zmian zachodzących w rodzinach. Badania mówią jednoznacznie ubóstwo czasu najbardziej dotyka rodziców małych dzieci. Jesteś pracującym rodzicem i chcesz mieć czas dla siebie? Ekstrawagancki z ciebie cudak.  Ale zaraz, ciągle się przecież mówi o tym, że dzieci rodzi się coraz mniej – więc to nie może być główny powód. Może. Dzieci stały się, jak to mówią ekonomiści dobrem luksusowym, a rodzice czują się w obowiązku by w nie inwestować. W ocenie naszych przodków to dziwne zachowanie. Do tego, co też wynika z badań, problemem jest samotne rodzicielstwo. O ile pracujący rodzice mają nielekko, o tyle sytuacja samotnych rodziców jest zwykle ciężka.

A jeżeli nie dzieci to co? Co jeszcze sprawia, że cierpimy na brak sekund, minut, godzin, dni? Powodów jest wiele i wskażę tylko te, które wydają mi się najważniejsze: poczucie braku kontroli, rola satysfakcji ze sposobu wykorzystywania czasu, Internet i telefon komórkowy, a w końcu nasze pragnienia, standardy i normy społeczne.

Doświadczanie ubóstwa czasu nie musi być wcale wynikiem jego braku. Człowiek, by czuć się dobrze, potrzebuje czuć kontrolę nad tym co się dzieje. Najczęściej brak czasu odczuwam wtedy, gdy tego nie ma. Gdy mogąc zdążyć odebrać dziecko z przedszkola, stoję 20 minut na przejeździe kolejowym. Gdy robiąc wszystko by oddać artykuł na czas, decyzją przełożonych koniecznie muszę wypełnić, właśnie teraz, sto tysięcy druczków. W psychologii pozytywnej od dawna wskazuje się, że poczucie posiadania kontroli jest niezbędnym warunkiem satysfakcji z życia.

Odczuwanie braku czasu po części jest zależne od tego, czy sposób w jaki go wykorzystujemy przynosi nam satysfakcję. W jednym z badań porównano kobiety i mężczyzn, którzy spędzali tyle samo czasu na wykonywaniu prac domowych i opiece nad dzieckiem. Okazało się, że kobiety odczuwały większą presję niż mężczyźni. Podobną zależność zaobserwowano przy porównaniach wolontariuszy. Jak to wyjaśnić? Mężczyźni częściej niż kobiety robili to, co sprawiało im frajdę. Gdy zajmowali się dzieckiem to głównie bawiąc się, czytając, ucząc. Gdy pracowali jako wolontariusze trenowali zespoły małej ligi, budowali domy dla bezdomnych, organizowali imprezy. Kobiety z kolei, często poświęcały się rutynowym i nudnym codziennym czynnościom, w których mniej było radości i przybijania piątek, a więcej walki z sennością na wywiadówkach w szkole.

Mając telefon komórkowy i Internet zapewniam sobie dostęp do nieskończonej ilości przeżyć i możliwości. W efekcie żyję „wieloma życiami jednocześnie”, przenoszę moją uwagę między tym co w sieci a tym co w domu, nierzadko marnując to, co mam najcenniejsze. Gdy zbadano Polaków okazało się, że tracimy czas przede wszystkim stojąc w korkach ale też wstając za późno z łóżka, grając na telefonie lub komputerze, oglądając filmiki w Internecie, albo gapiąc się w telewizor. Ilu z nas każdego dnia mówi sobie: teraz, jeszcze tylko sprawdzę nowe fotki na Instagramie ale jutro nie zmarnuję ani sekundy na media społecznościowe. Hmm, jutro, magiczny dzień, który nigdy nie następuje.

I w końcu coś co wydaje mi się najważniejsze. Może ta cała dyskusja o braku czasu poszła w niewłaściwą stronę? Może w jakimś stopniu, różnym dla każdego z nas, sami jesteśmy winni temu, czego doświadczamy? Badanie przeprowadzone wśród 7 tysięcy Australijczyków pokazało, że ubóstwo czasu często jest tylko iluzoryczne. Pozwólcie, że powtórzę: iluzoryczne.

Wyobraźmy sobie człowieka, który posiada miliony ale uwielbia wydawać pieniądze na wystawne kolacje w najbardziej luksusowych restauracjach na świecie, kupować markowe ciuchy na 5th Avenue, dekorować dom rzeźbami znanych artystów. Efekt: wyzerowanie stanu konta. Ale czy o kimś takim powiemy, że jest ubogi? Dziwny to biedak, który na koncie miał miliony. Podobnie może być z czasem. Zastanawiając się nad znaczeniem i zasięgiem ubóstwa czasu australijscy naukowcy porównali to, ile przeznaczamy na wykonywanie niezbędnych czynności z tym, ile czasu mamy do dyspozycji. Wniosek: ci którzy czują się najbardziej przepracowani i zagonieni, zwykle sami są sobie winni. Oczywiście obserwujemy różnice. Iluzja zagonienia to nie jest to, co opisuje pracujących zawodowo rodziców małych dzieci, szczególnie tych samodzielnie wychowujących potomstwo. Jednak w innych przypadkach jest ona wyraźna. Zdaniem badaczy warto zadać sobie proste pytania: Ilu z nas pracuje dłużej by zarobić więcej niż to rzeczywiście potrzebne? O ile więcej czasu przeznaczamy na prace domowe niż to co potrzebne do osiągnięcia społecznie akceptowalnych standardów? Ile czasu spędzamy na higienę osobistą poza tym, co konieczne dla naszego zdrowia i wyglądu?

Pułapka presji czasu może mieć swoje źródło nie w tym, że rzeczywiście mamy tyle rzeczy do zrobienia, ale w poczuciu, że robimy za mało. Ilość czasu ma charakter obiektywny, niezmienny, podobnie jak część z naszych zadań, ale rodzaj, liczba i wymagany standard wykonania różnych czynności to zwykle coś, o czym sami decydujemy. I nie myślę tu o zbyt częstym graniu w Simsy czy oglądaniu całego serialu za jednym razem. Myślę o rzeczach, które uznajemy za dobre. Nie wiem jak Wy, ale ja często przyłapuję się na tym, że trudno mi odmówić czy zrezygnować, gdy staje przede mną jakiś fajny pomysł. Myślicie, że zacząłem pisać bloga bo miałem za dużo czasu? No cóż, pomyślcie jeszcze raz.

Gdybym wyobraził sobie, że wszystkie projekty i zadania, w które jestem teraz zaangażowany to psy, które trzymam w domu, sytuacja byłaby naprawdę trudna. Ulegamy pragnieniom, dążymy do sprostania zawyżonym standardom, przeceniamy spodziewany efekt, a potem pozostaje nam już tylko powtarzać, jak koń Boxer w Folwarku Zwierzęcym „Będę pracował ciężej”. Wiem, to banał, ale czasu jest tyle ile jest i nie będzie więcej. Z czegoś trzeba zrezygnować, coś ograniczyć, poświęcić. Wybierajmy mądrze. Badania przeprowadzone na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka wskakują, że co piąte dziecko w Polsce skarży się, że rodzice w ogóle albo rzadko poświęcają mu czasu. Pragnienia, cele, oczekiwania, trudne do osiągnięcia standardy – to może być prawdziwy powód ubóstwa czasu. Nie bez znaczenia jest też to, czego jak myślimy oczekują od nas inni, a co powinniśmy robić by być dobrymi rodzicami, partnerami, przyjaciółmi, pracownikami, obywatelami, członkami społeczności lokalnej, inteligentnymi ludźmi…

To co konieczne do zrobienia rzadko ma szansę nas zadowolić. Niewielu z nas zgodziłoby się egzystować tuż powyżej granicy ubóstwa. Nie chcemy dawać naszym partnerom i dzieciom jedynie niezbędne minimum uwagi. To wydaje się właściwe; ale może zamiast obwiniać zegar za natrętne tik tak, tik tak, powinniśmy poszukać korzeni kryzysu. Zastanowić się, co tak naprawdę jest dla nas cenne i na ile cele, do których zmierzamy, wypływają z nas. To oczywiście nic niemówiący przykład, ale kiedy wykonujący dużo ponad normę, oddany sprawie, koń Boxer zachorował to trafił do uboju. Myślisz, że w twoim folwarku będzie więcej sentymentów?

A tak na marginesie: mam nadzieję, że 10 minut wystarczyło Ci, by przeczytać ten artykuł?

 

 

 

 

Piotr Michoń – z wykształcenia doktor ekonomii, z przekonania po prostu człowiek zainteresowany człowiekiem.

 

                                                                                                                Tekst publikujemy w ramach partnerstwa z 

Dodaj komentarz

Verified by MonsterInsights