W internecie aż huczy od komentarzy dotyczących skandalicznego podręcznika dla młodzieży (jedynego do tej pory zatwierdzonego przez MEiN) do nowego przedmiotu, jakim jest HiT, który w założeniu ma łączyć wiedzę o życiu społecznym z informacjami o najnowszych dziejach Polski i świata. Jak zapowiada wydawca na swojej stronie „Czytelnik-uczeń powinien po tej lekturze zrozumieć, że życie społeczne oraz polityczne nie może być pozbawione wymiaru moralnego. Mało tego, wymiar ten jest najważniejszy.”[1] Zgadzam się, że ważne jest, by uczeń i uczennica przygotowali się w szkole do świadomego i odpowiedzialnego udziału w życiu publicznym i że musimy zadbać o aspekt etyczny.
Jednak chętnie zamieniłabym czytanie podręcznika W. Roszkowskiego na uważne przyglądanie się pracom sławnych już artystów ulicznych. Z pewnością street art będzie bliższy młodzieży niż przekonania i osądy autora podręcznika do HiT-u.
Uważaj na znaki
Kiedy byłam we Florencji w ramach projektu Erasmus + „Aktywni w Europie” finansowanego ze środków Unii Europejskiej, zdumiało mnie nie tylko piękno tego historycznego miasta, ale także to, że nie żyje ono tylko przeszłością. Dzięki obostrzeniom covidowym mogłam delektować się miastem oraz detalami jak klamki czy kołatki u wielkich bram, nie krążąc wśród tłumów turystów. Spotykałam młodych artystów odtwarzających kredą na ulicy renesansowe dzieła nawiązujące niekiedy do pandemii. Na ścianach kamienic znajdowałam wlepki, umieszczane najczęściej na metalowych drzwiczkach. Myślałam wtedy, że wspaniałe jest to, że młodzi ludzie, chcąc wyrazić siebie czy swoją twórczość, nie stają się wandalami niszczącymi to, co wartościowe.
Chodząc po uliczkach co i rusz natykałam się także na znaki drogowe, które jednak miały w sobie coś niezwykłego. Jeden przedstawiał Dawida niosącego belkę zakazu, a drugi osobę rzeźbiącą w belce. Będąc w stolicy Toskanii nie trudno skojarzyć te obrazy z Galerią Akademii i słowami Michała Anioła: „Widzisz blok, pomyśl o obrazie: obraz jest w środku, wystarczy go rozebrać”. Artyści i artystki nie tylko widzą to, co zakryte na pierwszy rzut oka, ale aktywnie działają, by przekazać to spojrzenie innym. W tym miejscu sztuka przenika do życia podskórnie wszelkimi zmysłami. Błądząc po uliczkach znajdowałam kolejne znaki. Nurtowało mnie, kto za nimi „stoi”, a ponieważ byłam na kursie „Activate your Artistic Activity: Art Psychology and Making Video” moja nauczycielka Robin De Santis, zachwycona, że jestem tym zainteresowana zaprowadziła mnie do pracowni Abrahama Cleta, francuskiego artysty, który od ponad 10 lat mieszka we Florencji i mobilizuje ludzi do myślenia we właściwy dla siebie sposób, wykorzystując uniwersalny język znaków do przedstawia swoich idei za pomocą grafiki.
Przywracanie właściwego kierunku
Znaki drogowe w przestrzeni publicznej nieustannie narzucają nam, co mamy robić lub czego nie robić. Ale przecież przestrzeń publiczna należy do wszystkich. Jak wspomniałam, byłam we Florencji, gdy obowiązywała godzina policyjna ze względu na Covid-19. Do sklepu czy muzeum można było wejść po zmierzeniu temperatury i skorzystaniu z dozownika z płynem antybakteryjnym. Inne drzwi stanowiły wejście i wyjście. Włosi bardzo restrykcyjnie podchodzili do noszenia maseczek, zakładali je wszędzie, nawet na ulicy. Wyjątek stanowiły biesiady w kawiarniach i restauracjach, a właściwie przed nimi, bo stoliki były ustawione na chodnikach i placach. Wtedy budziło się włoskie dolce vita. Nie mogłam pojąć, po co ludzie chodzą w maseczkach, skoro siedząc w bliskiej odległości przy stoliku równie dobrze mogą się zarazić. W różnych krajach ważność i skuteczność masek była różnie oceniana, a i przyjmowanie nowych rozporządzeń i stosowanie się do nich było różne, choć wirus ten sam. Uczniowie i uczennice chodzili do szkoły, gdy u nas wprowadzono lekcje zdalne. Sytuacja covidowa pokazała, że projekty, które mają być wdrożone a są nieuzasadnione, budzą opór myślących obywateli. Normy, których ludzie nie rozumieją nie zostają przez nich przyjęte, lub są wdrażane naskórkowo, na pokaz. Zachowania i postawy elit rządzących, które świadczyły, że raczej nie pamiętają o tym, że pełnią rolę służebną wobec społeczeństwa z uwagi na to, że przez obywateli i obywatelki zostają wybrani również nie prowadziły do zrozumienia nakazów. Służba porządkowa, bezpieczeństwa, zdrowia jak same nazwy wskazują określają kierunek zależności. I tego powinniśmy uczyć młodych na nowym czarnkowym przedmiocie – zauważania kierunków tych wektorów. Nikt tu nie jest tylko dla siebie. A pomóc w zrozumieniu może nam sztuka, która może stanowić formę oporu, ponieważ zaprasza do spojrzenia na świat w sposób otwarty, niekanoniczny, pokazuje różne strony zagadnienia i eksperymentuje z innymi nurtami. Wskazuje również, że normy, zasady, zakazy i nakazy, jeśli mają służyć społeczności, powinny być wynikiem umowy społecznej. Umowy a nie przemocy symbolicznej.
Posłuszeństwo czy solidarność?
Art. 73. Konstytucji mówi, że „każdemu zapewnia się wolność twórczości artystycznej, badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników, wolność nauczania, a także wolność korzystania z dóbr kultury”. Czy to znaczy, że artyści, artystki, osoby zajmujące się nauką, nauczycielki i pedagodzy to grupy uprzywilejowane? Jeśli tak jest to, czy ich moralnym obowiązkiem nie powinno być propagowanie pojęcia wolności, a zatem także poddawanie pod dyskusję kontrowersyjnych kwestii? Autor podręcznika do HiT-u nie pozostawia odbiorcy miejsca na samodzielne myślenie, raczej go w nim wyręcza. Czyżby profesor obawiał się wolnej myśli ucznia i uczennicy, wychodząc z założenia, że gdyby każdy robił to samodzielnie, nie dałoby się zapanować nad młodymi umysłami? Do jakich wniosków mogliby dojść, gdyby nie narzucać im „jedynej słusznej” interpretacji? Czemu ma służyć ta nadgorliwość autora i jego zleceniodawców i jak to się ma do „wymiaru moralnego”? Otóż na znaku zakazu wjazdu na jednej z ulic florenckich policjant całuje białą belkę. Abraham Clet skomentował to tak na Instagramie: „Mam wrodzoną nieufność do cenzorów, strażników i kontrolerów i nigdy nie byłem w stanie szczerze uszanować wyboru kogoś, kto postanawia odłożyć na bok swoją zdolność osądzania, aby stać się prostym wykonawcą rozkazów. Nie oznacza to, że nienawidzę policjantów, jestem przekonany, że w tej kategorii też mogę znaleźć wspaniałych ludzi, ale przeraża mnie znaczenie ich munduru: posłuszeństwo i rozkazy są dla mnie zaprzeczeniem myślenia, a więc „bycia”. Czy w przestrzeni edukacyjnej nie jest podobnie? Zasady zapewniają poczucie bezpieczeństwa i ich przestrzeganie nie musi być złe, jeśli nie robimy tego w sposób bezkrytyczny. Czasem boimy się jednak dać wolność innym ze strachu, że nie poradzimy sobie w nieznanej sytuacji, gdy sprawy potoczą się inaczej niż chcielibyśmy, że może to doprowadzić do chaosu. Nie widzimy, że ten ferment, którego tak pragniemy uniknąć jest zaczynem procesu myślowego i może być on twórczy, przekształcający świadomość. Wygodniej i bezpieczniej, bo nie trzeba opuszczać swojego miejsca komfortu jest przewidzieć rozwiązanie i poprowadzić drugą osobę we wskazanym kierunku. Tylko, że wtedy prowadzimy ją na smyczy i nie możemy stwierdzić, że czy ona rozumie, co jest słuszne a co nie. Nie dokonuje żadnego wyboru, nie podejmuje decyzji, więc nie uczy się odpowiedzialności. Ona po prostu idzie po sznurku, bo nie widzi innej możliwości. Jeśli myślę o edukacji w wolności to nie mogą być one podszyte strachem, ale ufnością, że stosowane przeze mnie metody i wybierane treści służą dobru jednostki, a dzięki temu grupy i społeczeństwu. Wolność to nie chaos, to świadomość i odpowiedzialność, a bycie obywatelem i obywatelką nie oznacza wykazywania się posłuszeństwem, ale solidarnością. I na to właśnie zwrócił mi swoimi znakami, (solidarność podkreśla znak zatrzymywania się, na którym ściskają się żółte dłonie) w miejscach publicznych, czyli wspólnych [2] Abraham Clet. Pokazuje to, co jest ukryte pod powierzchnią tego, co uznaliśmy za oczywiste. Przypomniał mi też słowa Howarda Zinna:
„Nieposłuszeństwo obywatelskie nie jest naszym problemem. Naszym problemem jest posłuszeństwo obywatelskie. Naszym problemem jest to, że ludzie na całym świecie są posłuszni nakazom przywódców… a miliony zginęły z powodu tego posłuszeństwa… Naszym problemem jest to, że ludzie na całym świecie są posłuszni w obliczu ubóstwa, głodu, głupoty, wojny i okrucieństwa. Naszym problemem jest to, że ludzie są posłuszni, podczas gdy więzienia są pełne drobnych złodziei… (i) wielcy złodzieje rządzą krajem. To jest nasz problem”.
Cytat, który z kolei przywołuje sytuację na granicy polsko-białoruskiej sprzed roku.
Efemeryczna sztuka pobudzania do myślenia
Clet zwyczajne sytuacje reinterpetuje, dodając do znaków naklejki, które przekształcają znaczenie. W ten sposób poddaje pod dyskusję kwestie nie tylko społeczne, ale i religijne czy etyczne.
W wywiadzie z Irene Sartoretti mówił, że jego sztuka staje się formą oporu, ponieważ zaprasza do spojrzenia na świat w sposób otwarty, niekanoniczny, pokazuje różne strony zagadnienia i eksperymentuje z innymi nurtami. „ Wykorzystując drogowskazy, czuje się nie tylko artystą, ale także osobą, która krytycznie i twórczo uczestniczy w codziennym życiu, wykorzystując możliwości transformacji wpisane w najbardziej nieszkodliwe przestrzenie. Zamienia je w elementy prowokacyjne w przestrzeni miejskiej, którą przyjmujemy za pewnik. Dzięki temu pobudza dialog tam, gdzie go nie ma.” [3]
Street art odnosi się do współczesnych wydarzeń jak wojna w Ukrainie. Znak„ No parking for russian tank” opatrzony jest na fanpage,u Cleta postem: „Nie da się teraz nie widzieć Putina takim, jakim jest: krwiożerczym dyktatorem, który od zawsze manipulował i okłamywał swoich ludzi i inne narody. Jestem zaszokowany tym, jak niepotrzebnie okrutnym może stać się człowiekiem, a widok dużej części rosyjskiej ludności nieświadomej grozy wojny na Ukrainie każe nam zrozumieć, jak ważne są informacje, wiedza i kultura. Prowokuje też do myślenia na temat kategorii estetycznych.
„Sztukę zawsze kojarzymy z monumentalnymi przestrzeniami, z miejscami instytucjonalnymi. Rzadko kiedy myślimy, że przestrzeń miejska, najbardziej zwyczajna, może stać się podporą, tworzywem i podmiotem sztuki. Ten aspekt pojawia się w Street Art.”[4] W przeciwieństwie do dzieł kolekcjonowanych w muzeum sztuka uliczna nie ma zapewnionej ochrony, więc czasem można ją zobaczyć tylko przez kilka dni, zanim ktoś jej nie usunie bądź nie zniszczy. Przykładem może być rzeźba „Zwykłego człowieka”, wykonana z metalu i włókna szklanego, który rzuca się w pustkę, w kierunku rzeki Arno przy Ponte Vecchio. Była ona odpowiedzią Cleta na platynowy odlew ludzkiej czaszki pokryty diamentami Damiena Hirsta, (sprzedany za 100 000 dolarów), który można było zobaczyć w Palazzo Veccio. Za ustawienie rzeźby bez pozwolenia Abraham Clet został skazany przez sąd na grzywnę 10 tys. euro. Kilkukrotnie rzeźba była demontowana, by znów powracać na miejsce. Niektórym wandalom się tak nie podobała, że próbowali zrzucić ją do Arno, na szczęście nieskutecznie. Obie prace wywołały sporo dyskusji na temat roli i funkcjonowania sztuki, wolności artysty. [5]
Znaki Cleta sprawiają, że zaczynamy myśleć w sposób niekonwencjonalny. Ożywiają przestrzeń publiczną. Okazuje się że, miejsce, w którym żyjemy czy pracujemy może być przyjemniejsze, może pobudzać reakcje, które, choć tylko estetyczne, są nie mniej ważne. W ten sposób możemy pobudzać umysły uczniów i uczennic do samodzielnego i krytycznego myślenia. Bo powtórzę jeszcze za artystą: „obowiązek zachowania rezerwy i posłuszeństwa wobec rozkazów jest potężną przeszkodą w ulepszaniu społeczeństwa. I podobnie jak jego dziwi mnie akceptacja tego faktu przez samo społeczeństwo.
fot. Abraham Clet.
Przypisy:
[1] https://bialykruk.pl/ksiegarnia/ksiazki/historia-i-terazniejszosc-podrecznik-dla-liceow-i-technikow-klasa-1-1945-1979 [2] Dotarło do mnie z całą mocą, że przestrzeń publiczna, to nie jest miejsce należące państwa albo niczyje. Ta przestrzeń należy do wszystkich obywateli, więc możemy o nią dbać, inspirować w niej innych. [3][4] Art sur la route Clet Abraham, Irene Sartoretti, https://www-flux100-cnrs-fr.translate.goog/spip.php?article7&_x_tr_sl=fr&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=op,sc[5] Clet bardzo obrazowo przedstawia bezrefleksyjne podejście przedstawicieli władzy do obowiązków w jednym ze swoich postów na FB: „Jeśli do strzałki kierunkowej dodam dwa ramiona skierowane w tym samym kierunku, obiektywnie wzmacniam jej przesłanie dotyczące bezpieczeństwa.Tak więc, gdy pracownik służby publicznej niszczy tę pracę, nie ma już na względzie bezpieczeństwa publicznego, a jedynie poszanowanie rozkazów. Nie ma więc już prawdziwej służby publicznej, ale przede wszystkim służba własnej karierze.I to z pieniędzy podatników.”
Odbiór etyki i sztuki nie podlega żadnemu dekretowi, ani totalitarnemu, ani liberalnemu. Zależy jedynie od ogólnego poziomu kulturowego społeczeństwa, jego gotowości na wyzwania intelektualne i stopnia jego otwartości na odmienność, nowość, a nawet zupełną obcość. W marzeniu o akceptacji i tolerancji dla wolności i indywidualizmu jest coś z poganiania ewolucji, która psychikę łowcy-zbieracza pożeniła z umysłowym potencjałem, zdolnym do posługiwania się abstrakcją fizyki kwantowej. Nierealne. Roszkowscy i ich mocodawcy będą pojawiać się zawsze, bo łowcy-zbieracze mają zestaw lęków, których sztuka, ani fizyka kwantowa nie rozproszy. Clet i podobni, zdolni do twórczości i percepcji zawsze bedą mniejszością.
Bardzo dziękuję za ten wnikliwy komentarz. Może i jest to utopia, ale cieszę się, że tacy ludzie jak Clet czy inni artyści istnieją, tworzą i zwracają uwagę na panujące w nas mylne przekonania. Myślę, że sztuka może nas otwierać i zmieniać myślenie. Może łowcy-zbieracze tego nie kupią, ale może być też i tak, że myślenie „nieposłuszne” będzie zataczać coraz szersze kręgi.
Ależ ja też się cieszę z ich istnienia :). Podkreślam jedynie, że w istotę ludzkości wpisana jest stadność, wytyczająca horyzonty. Wszyscy w swej istocie wciąż jesteśmy łowcami-zbieraczami i długo nimi pozostaniemy, ale aby podążyć za tym łowcą-zbieraczem, którego ciekawi, co jest za następnym wzgórzem i którego cechuje pewna wrażliwość, trzeba już mieć zalążek takiej wrażliwości. Nawet gdyby można się było tego nauczyć, nie miałoby to nic wspólnego z autentyzmem uczuć i emocji. Można nauczyć się, „dlaczego” dzieło sztuki jest dobre i cenne, ale nigdy nie nauczymy się dostrzegać piękna i innych wartości, jeśli taka wrażliwość nie jest nam dana… „Szerokość kręgów” jest więc w pewnym sensie z góry określona.