– Co zrobiła Maria Skłodowska-Curie? – zapytał nauczyciel na historii w czwartej klasie.
– Razem z mężem odkryła rad i polon – po chwili odpowiada uczeń.
– Dobrze. Siadaj – chwali zadowolona nauczycielka. W końcu lekcja nauczona, obowiązek pedagogiczny spełniony. Jest dobrze.
Uczeń też siada zadowolony, bo skoro już odpowiedział, to może spokojnie zapomnieć o temacie i skupić się na ciekawszych dla siebie rzeczach. Postronny obywatel mógłby stwierdzić, że skoro wszyscy są zadowoleni, to po co się czepiać? Po co mieszać? Kombinować? Utrudniać? Uczniowi – piątkę, nauczycielce – pochwałę i dalej lecimy z programem. Ja jednak bym się trochę przyczepiła. I to co najmniej z kilku powodów.
Po pierwsze – nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że metoda 3Z (zakuć, zdać, zapomnieć) jest tak naprawdę okropną stratą czasu, energii i pieniędzy podatników. Abstrakcyjne informacje zapamiętywane przez dzieci bez zrozumienia, szybko wypadają z głowy i nie zostaje po nich praktycznie nic. A podanie nazwiska w połączeniu z dwoma słowami, które tak naprawdę dla dziecka nie mają jakiegokolwiek znaczenia, dla większości uczniów ma tyle samo sensu, co „Jurkowska zrobiła bibum i pampul.” Można to zapamiętać, ale jeśli nie idzie za tym żadne wewnętrzne doświadczenie, żadne logiczne (dla dziecka!) powiązanie, to można to wykorzystać najwyżej jako śmieszną wyliczankę, którą powtarza się nie zważając na sens słów.
Po drugie – przedstawiona tu sytuacja pokazuje jedną z, moim zdaniem, większych wad systemu edukacji. Przepytując dzieci, często żądając od nich natychmiastowej odpowiedzi, stwarzamy przekonanie, że uczeń ma się uczyć, by odpowiadać na pytania nauczyciela. A czy nie jest tak, że w naturalnych warunkach pytania powinien zadawać uczeń? W końcu pytania są naturalną metodą zdobywania wiedzy. Coś mnie interesuje, nie do końca to rozumiem, więc zadaję pytanie: „O co w tym chodzi? Dlaczego jest tak a nie inaczej?” Jeśli mam kogo zapytać, pytam. Jeśli nie – to też w porządku. Po prostu muszę zastanowić się, jak się tego dowiedzieć, jak sprawdzić, jak przeprowadzić doświadczenie, jak pogłębić swoją wiedzę? Ale to pytanie wychodzi ze mnie i z mojej potrzeby poznania. Pytanie narzucone mi przez nauczyciela, w dodatku zadane tylko po to, żeby mnie ocenić nie pomoże mi w zrozumieniu tematu, co najwyżej sprawi, że będę bał się porażki.
Po trzecie: Szkoła niestety za duży nacisk kładzie na to, by sprawdzić czego uczeń nie wie. I robi bardzo dużo, żeby każdy błąd podkreślić. W kolejnych pokoleniach buduje więc przekonanie, że wiedza to umiejętność szybkiego odpowiadania na pytania. Wielu uczniów boi się więc pytań, boi się tego, że może czegoś nie wiedzieć. A przecież nikt nigdy nie wie wszystkiego, i nawet to, że Maria Skłodowska-Curie odkryła rad i polon jest wynikiem tego, że czegoś nie wiedziała, nie rozumiała, że coś jej nie pasowało. Tylko nie znając odpowiedzi, mamy szansę dowiedzieć się czegoś nowego. A więc czy dla dobra nauki nie powinniśmy raczej w uczniach wyrabiać przekonania, że niewiedza nie jest czymś wartym potępienia, tylko wyjściem do poznawania świata? Brak odpowiedzi jest jedynie początkiem? A każde kolejne niepowodzenie – jak w eksperymentach – nie jest klęską, a krokiem, który zbliża nas do zrozumienia?
Po czwarte: ucząc w ten suchy sposób o naukowcach i ich odkryciach tracimy ogromną szansę, by pozwolić dzieciom przeżyć i włączyć do ich wewnętrznego świata fascynujące historie, fakty i odkrycia. Nie damy dzieciom polonu do zabawy, ale gdyby tak przynajmniej opowiedzieć im, jak tak naprawdę wyglądały te eksperymenty? Nie stwierdzić „Skłodowska odkryła rad i dostała Nobla”, a pokazać dlaczego zaczęła to badać, czego nie wiedziała, nie rozumiała, ile razy po drodze jej nie wyszło, jakie wnioski wyciągała ze swoich błędów. W ten sposób dzieci przynajmniej nawiążą jakąś relację z nieznaną Skłodowską i zrozumieją, że nie muszą od razu wszystkiego wiedzieć, że nauka polega na ciągłym eksperymentowaniu, stawianiu kolejnych pytań i kolejnych hipotez. Dajmy dzieciom przykład, wzór, na którym będą mogły się oprzeć, kiedy same zechcą poznawać świat doświadczalnie. By wiedziały jak za takie odkrywani i doświadczenie można się zabrać.
I w końcu po piąte: zdobywanie wiedzy o naukowcach, to świetny sposób by uczyć przez doświadczenie. A nauka przez doświadczenie pozwala dzieciom nie tylko zapamiętać fakty, ale też przeżyć je i tak poukładać sobie w głowie, by stały się rzeczywistością i by można ich było w przyszłości używać, przy dalszym rozumieniu świata. Może dawanie dzieciom radu i polonu do eksperymentowania nie jest najlepszym pomysłem, ale w historii jest wiele zmieniających świat doświadczeń, które przy odrobinie wysiłku można przeprowadzić z dziećmi. Odtworzenie odkrycia penicyliny, grawitacji, prawo Archimedesa, przekształcenie magnetyzmu w elektryczność, tak jak zrobił to Faraday, pasteryzacja, wynalezienie żarówki… i wiele wiele innych rzeczy da się, przy odrobinie chęci, zamienić z nudnej lekcji historii, na fascynującą lekcję, gdzie dzieci same na własnej skórze będą mogły poznać z jednej strony, jak działa świat, z drugiej – jak go zmieniać i odkrywać prawa nim rządzące, o których nikt jeszcze nie ma pojęcia.
Chyba żaden naukowiec nie dostał Nobla za to, co przeczytał w książce i zapamiętał. Takie nagrody dostaje się właśnie dlatego, że czegoś się nie rozumie i człowiek nie wstydzi się do tego przyznać. Takie nagrody dostaje się, jeśli człowiek próbuje, testuje, eksperymentuje, wyciąga wnioski i eksperymentuje dalej. Dlatego pozwólmy dzieciom zadawać pytania, pozwólmy im się mylić, stawiać błędne hipotezy, testować. Opowiadajmy im o tym, że nauka jest fascynująca, opowiadajmy o tym, jak doszło do kolejnych wielkich odkryć, uczmy, że nauka to praca na błędach, że żaden z wielkich naukowców, o których czytają w książkach po prostu nie obudził się od tak z nowym odkryciem w głowie. Zachęcajmy dzieci do eksperymentowania, odtwarzajmy eksperymenty wspaniałych naukowców, zachęcajmy do tworzenia własnych, uczmy wyciągania wniosków. Budujmy w młodych ludziach poczucie, że nauka jest też dla nich i że wcale nie trzeba znać odpowiedzi na każde pytanie z książki.
Aleksandra Jurkowska